[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sytuowany, prawda? - Hebe zerknęła z ironią
w stronÄ™ narzeczonego.
- No, no, nie przesadzajmy - odparował. - Jed
nak w dobre obrazy ja po prostu muszę inwestować,
na tym polega profesja marszanda.
Hebe odgarnęła włosy z czoła.
- Jasne, jasne. Wróćmy jednak do rzeczy... Ja tu
cały czas mówię o portrecie pewnej damy... Bardzo
pięknym portrecie.
Ojciec słuchał uprzejmie, przekrzywiwszy głowę.
- Rozumiem. No i ...?
- Nick, powiedz, jak zdobyłeś to dzieło - Hebe
zwróciła się do narzeczonego.
- Ale nie wiem, czy to zainteresuje twych rodzi
ców? - skrzywił się Nick.
- Owszem, owszem, jesteśmy ciekawi - odrze
kli prawie równocześnie Henry i Jean.
- No dobrze. Otóż umarł pewien dżentelmen, na
północy Anglii. Obraz nabyłem od jego spadkobier
ców - Nick założył nogę na nogę. - Właściwie to
wszystko, historia jest krótka.
- Ach tak - skinęła głową Jean, zaglądając do
swego kieliszka. I co, wystawisz teraz ten portret
w którejś ze swych galerii?
- Nie - stwierdził krótko Nick- - Nie chcę tego
portretu sprzedawać. Tak się składa, że bardzo
polubiłem to płótno i chcę je mieć wyłącznie dla
siebie.
94 CAROLE MORTIMER
- A, to pięknie! - pochwaliła Jean. - Rozumiem,
że ty naprawdę bardzo kochasz malarstwo. Ale co:
pokażesz przynajmniej nam obraz, kiedy będziemy
w Londynie?
Nic na to nie odrzekł. A Hebe pomyślała, że
matka z ojcem byliby bardzo zaskoczeni, gdyby
zobaczyli, kogo i j a k sportretowano na płótnie
Andrew Southerna.
- Najdziwniejsze jest to - pochyliła się ku rodzi
com - że ta praca pozostawała przez wiele lat poza
obiegiem i nigdzie nie jest skatalogowana.
Nick ściągnął brwi. Zdziwił się, skąd Hebe wie
takie rzeczy? Wytłumaczenie może być tylko jedno:
to ona sama jest na tym obrazie i zna jego historiÄ™.
Czyli potwierdza się wersja o tym, że była kochanką
Southerna.
Pani Johnson spojrzała nam męża.
- Henry, co to znaczy, gdy dzieło jest niekatalo-
gowane?
- Może to oznaczać, że jest po prostu nieauten
tyczne - odrzekł profesor Johnson.
- Ależ Jean - obruszył się Nick. - Zapewniam
cię, że fałszerstwo jest w tym wypadku wykluczone.
Portret pozostawał poza obiegiem, dlatego że jego
właściciel, Jacob Gardner... - urwał, bo w twarzy
pani Johnson zaszła gwałtowna zmiana.
Również profesor wydał się nagle spłoszony.
Cóż tu się nagle stało?
Pani domu podniosła się i niezgrabnie chwyciła
tacę. Zaczęła na niej ustawiać kieliszki i filiżanki.
WAAZCICIEL GALERII 95
- Może pójdę to zmyć - zrobiła ruch w stronę
kuchni.
A więc jednak, przemknęło przez głowę Nicka.
Johnsonowie naprawdę coś wiedzą i chcą to ukryć.
Nic, tylko nazwisko Jacoba Gardnera wywołało
tÄ™ nieoczekiwanÄ… kontuzjÄ™.
Spojrzał na Hebe.
Ona spojrzała na niego. W jej wzroku była niepe
wność.
Nick poczuł, że znalazł się o krok od rozwikłania
czegoÅ› kluczowego. Ale czego?
ROZDZIAA ÓSMY
- Sama widziałaś. Twoi rodzice coś przed tobą
ukrywają - powiedział, gdy ruszyli w drogę powrot
nÄ… do Londynu.
Hebe gotowa była zrazu powiedzieć tak", jed
nak powstrzymała się. Bo może ważniejsza jest
solidarność z matką i ojcem niż z Nickiem?
- Nie, nie sądzę - pokręciła głową. Uznała, że
wróci do tej sprawy pózniej, gdy będzie sam na sam
z rodzicami. A z Nickiem, teraz, lepiej zwekslować
gdzieÅ› w bok od tego tematu. - Nick, ty coÅ› wspomi
nałeś... - zawiesiła głos. - Wspominałeś o włącze
niu prawników w przygotowania do ślubu. Właś
ciwie, co miałeś na myśli? Chodzi o intercyzę?
- A gdyby tak - spojrzał na nią - to co?
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem co. W każdym razie ja nie podpiszę
nic w ciemno i lepiej, żebyś o tym wiedział.
- Naprawdę? - w jego głosie dała się wyczuć
ironia. - JesteÅ› tego pewna?
Z przekonaniem pokiwała głową.
- Oczywiście. Wyobrażam sobie, co ci twoi
adwokaci mogą wysmażyć... Nie podpiszę nic, na
co sama nie miałabym wpływu.
WAAZCICIEL GALERII 97
Zwolnił na zakręcie i uśmiechnął się.
- Bez obaw, Hebe - powiedział. - Bo teraz
wcale nie idzie o intercyzę. Idzie o to, że jestem
Amerykaninem, który zamierza wziąć ślub w Ang
lii. I trzeba pokonać pewne bariery formalne. To o to
chodzi.
Poruszyła brwiami. Jak tak, to w porządku. Bo
naprawdę wolałaby nie być straszona tym, że mogą
jej odebrać prawnie dziecko. Prawnie, czyli bez
prawnie... No, ale jeśli chodzi tylko o jakąś tam
przedślubną procedurę urzędową, to nie ma się
czego bać... Wróciła myślami do sprawy obrazu.
Ten Jacob Gardner...
- Wiem, o czym myślisz - odezwał się nagle
Nick.
Drgnęła.
- Ja? SkÄ…d wiesz?
- Myślisz o Gardnerze.
Niebywałe. Jak on na to wpadł? Czyżby łączyła
ich nie tylko chemia erotyczna, ale również jakaś
telepatia?
- Jacob Gardner - podjÄ…Å‚ Nick. - Ty wypierasz
się, że miałaś z nim romans, tak? Ty i twoi rodzice.
Widziałem, jak zareagowali na jego nazwisko.
Oczywiście wszyscy wolelibyście, żebym ja się
niczego nie dowiedział.
- Absolutna bzdura! - oburzyła się. - Co też ci
przychodzi do głowy! Dotąd nigdy nie słyszałam
o żadnym Gardnerze. Nie słyszałam aż do chwili,
gdy ty sam o nim wspomniałeś.
98 CAROLE MORTIMER
- Tak? Co wobec tego znaczyła ta dziwna reak
cja twojej matki? Ja myślę, że to był jednak ktoś,
o kim wszyscy wiedzieliście!
- Bzdura - powtórzyła Hebe. - Nonsens.
- No, niekoniecznie... Bo jeśli nie byłaś z Sou-
thernem, to mogłaś być właśnie z nim. Mogłaś być
z nim zaręczona i stąd ten pierścionek na twoim
palcu, na portrecie. - Nick wciąż nawracał do myśli,
że portret przedstawia samą Hebe, nie jej domnie
manÄ… biologicznÄ… matkÄ™. - Szmaragd otoczony
diamencikami... To dlatego nie dostałaś ode mnie
szmaragdu, że miałaś już taki pierścionek od Jacoba
Gardnera. Wiesz?
Westchnęła. Cóż za uparty osioł. I jakie głupie
domysły snuje, jakie niemądre sekwencje znaków
układa.
- Co mnie obchodzÄ… jakieÅ› szmaragdy. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]