[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oliwy ze wzgórz Cortony. Pamiętam moją łyżkę stołową w mulino, ale tym razem jest chleb z
miejscowej piekarni. Na piazza stoi stół, na stole rzędem dzbany oliwy z drzew dziesięciu
sadowników, wokoło drzewka oliwne w donicach.
- Tego bym sobie nie mógł wyobrazić - mówi Ed. - A ty? - pyta, kiedy kosztujemy
czwartÄ… czy piÄ…tÄ… oliwÄ™.
Nie mogłabym. Taka świeżość jak naszej, smak tak ożywczy, że nie omal cmokam. I
subtelne odcienie różnicy między poszczególnymi próbkami. W jednej oliwie wprost czuję
gorący wiatr lata, w innej pierwszy deszcz jesienny, w jeszcze innej słońce na liściach.
Wszystkie smakują zielono i pełno w nich życia.
Zwiat szybujÄ…cy: sezon zimowy
Zawsze przed Bożym Narodzeniem czuję przymus pracy. Ciągnie mnie do kuchni.
Nęka głód: jadłabym, och jadłabym ciasteczka w kształcie gwiazdek i lody mandarynkowe, i
tort karmelowy, to, o czym przez całą resztę roku nigdy nie myślę. Nawet kiedy sobie
przyrzekam, że jadłospis będzie najprostszy, ni stąd, ni zowąd już robię te mordercze dżety
Marthy Washington, które moja matka robiła co rok w chłodzie cienistego ganku. Musi być
chłód, bo te wprost grzesznie smakowite kulki ze śmietany i cukru z nadzieniem z orzechów
bierze się wykałaczką i zanurza w czekoladzie, po czym trzyma się w powietrzu na
wykałaczce każdą, dopóki nie zastygnie, i dopiero pózniej można je ułożyć na zimnej,
wyłożonej woskowanym papierem tacy. Roztopiona masa czekolady oczywiście wciąż
twardnieje, trzeba ją brać do kuchni i podgrzewać. Mama robiła dżety nieskończenie, żeby nie
sprawić zawodu przyjaciołom. Myśmy uważali, że są za bardzo sycące, ale jedliśmy je aż do
bólu zębów. Jeszcze mam słój ze rżniętego szkła, w którym etatowo spędzały swe krótkie
życie.
Drugą absolutną koniecznością były orzechy pekanowe, pieczone z masłem i solą;
krew w żyłach krzepnie, nawet kiedy się to czyta - jedliśmy je całymi kilogramami. Nie mogę
przeżyć Bożego Narodzenia bez nich, chociaż teraz większość rozdaję i zostawiam tylko małą
puszkę w domu. Dla gości, rzecz jasna.
W tym roku nie będzie dżetów. Będą pieczone migdały, bo plon z naszych drzew
migdałowych nie może się zmarnować.
Pogoda zimowa wymaga dobrej zupy. Przed przyjazdem Ashley i Jessa gotuję duży
rondel ribollita., zupy wybornej po całym dniu pracy w polu, czy, jak myślę teraz, po całym
dniu lotu z Nowego Jorku. Ribollita, w luznym nieapetycznym tłumaczeniu  odgrzewana to
jedna z wielu chłopskich zup według przepisów, jakie podaje konieczność. Fasola, jarzyny i
pajdy chleba.
Zimowy jadłospis sprawia, że głębiej rozumiem kuchnie toskańską. Kuchnia
francuska, moja pierwsza miłość, wydaje się oddalona o lata świetlne; jest ewolucją tradycji
burżuazyjnej w przeciwieństwie do ewolucji tradycji chłopskiej. Natomiast w tutejszej
książce kucharskiej czytam o la cudna povera, ubogiej kuchni, z której się wywodzi kuchnia
toskańską, obecnie jakże bogata!
Tortellone in brodo, tradycyjne świąteczne danie, trzy półksiężyce nadziewanego
makaronu, parujące w czystym rosole, wydają się wymyślną koncepcją, ale cóż może być
bardziej ekonomicznego niż połączenie resztek rosołu z resztkami tortellone? Jeszcze bardziej
niż makaron zasadniczym składnikiem potraw w tej książce jest chleb. Zupy cebulowe,
sałatki z chlebem, będące w restauracjach kalifornijskich takim pomysłowym rarytasem, tutaj
były po prostu praktycznym wykorzystaniem resztek, może wtedy gdy do zaprawienia miało
się w domu niewiele poza odrobiną rosołu czy oliwy. Klasyczny przykład ubogiej kuchni to
na pewno acquacotta, gotowana woda - prawdopodobnie kuzynka zupy kamiennej. Różne są
rodzaje tej zupy w Toskanii, ale zawsze świadczą o pomysłowym wykorzystaniu wody i
chleba. Całe szczęście, że przy szosach rośnie mnóstwo dzikich roślin jadalnych. Gotowanej
wodzie mogą nadać smak i zapach grzyby, garść mięty, trochę słodkiego biedrzeńca,
zielenina. Jeżeli jest pod ręką jajko, można je wbić do zupy w ostatniej chwili. Pozostając tak
prostą, kuchnia toskańską oddaje hołd zdolnościom dawnych chłopek, które gotowały tak
dobrze, że nawet teraz nikt tu nie chce od tego odchodzić.
Ashley i Jess przyjeżdżają w odstępie jednej godziny - cud w rozkładach linii
powietrznych i kolejowych, bo ona po przylocie z Nowego Jorku do Rzymu przyjeżdża
pociągiem do Chiusi, a on przylatuje z Londynu i przyjeżdża z Pizy z przesiadką we Florencji
pociągiem do Camucii. Jedziemy na stację po Ashley, a potem pędzimy przez czterdzieści
minut i dopadamy Jessa, w chwili kiedy wychodzi na peron.
Goście, których sprowadzają do nas nasze dzieci, bywają problematyczni. Jeden gość
przyjechał, kiedy mieszkaliśmy w wynajętym domu w Mugello na północ od Florencji.
Głęboko przejęty twórczością Thomasa Wolfe a siedząc na tylnym siedzeniu samochodu
czytał  Spójrz ku domowi, aniele . Jezdziliśmy jak szaleni po Toskanii, żeby Ashley i jemu
(oboje artyÅ›ci) pokazać Pierà della Francesca, ale on tylko odwracaÅ‚ stronice i wzdychaÅ‚ od
czasu do czasu. Raz podniósł wzrok i zobaczył wtedy złociste okrągłe stogi siana na naszych
Å‚Ä…kach.
- Chłodne - powiedział - wyglądają jak rzezby Richarda Serry.
Nie wiedzieliśmy, czy w ogóle coś więcej do niego dotarło.
Dziewczyna, z którą kiedyś przyjechała Ashley, cierpiała na jakiś straszny ból zębów,
nieustannie poza chwilami, kiedy mówiło się o zakupach. Cudem też zęby przestawały ją
boleć w sklepach, akurat na dosyć czasu, żeby kupić wszystko, na co padło jej oko. A oko
miała doskonałe. Potem znowu cierpiała w swoim pokoju, i trzeba jej było przynosić posiłki
na tacy. Apetyt jednak miała normalny. Po powrocie do Nowego Jorku poddała się
kosztownemu leczeniu kanałowego trzech zębów, więc jej wypady do sklepów rzeczywiście
można uznać za niezwykły triumf ducha nad bólem.
Inny gość Ashley nigdy mi nie zwrócił pieniędzy za powrotny przelot Rzym - Nowy
Jork sfinansowany z mojej kieszeni, bo Ashley przez roztargnienie zabrała bilety ich obojga.
Nic dziwnego że zastanawialiśmy się, jaki się okaże ten, którego teraz będziemy
gościć przez dwa tygodnie.
Gdybym miała syna, chciałabym mieć takiego jak Jess. I Eda, i mnie od razu ujął
swoim poczuciem humoru, ciekawością intelektualną i serdecznością. Przywiózł w
wiklinowym koszyku wędzonego łososia, ser Stilton, owsiane biskwity, miody i dżemy.
Ostatnie dwa dni w Londynie spędził na kupowaniu pięknie zapakowanych prezentów dla na
wszystkich. I co najlepsze, wydajemy mu się nie rodzicami przez duże R, tylko potencjalnymi
przyjaciółmi. Oddychamy z ulgą: nie musimy się wysilać. I ponadto czuję uniesienie, jak
zawsze, kiedy kogoś nowego przyjmuję do swego życia. Znajoma Iranka twierdzi, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl