[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 W drugą stronę  odpowiedziała.  Nie dano mi imienia od drogi. Drodze dano imię po mnie.
Kiedy wsiadałam do samochodu, miałam w głowie stertę informacji do przetrawienia. Minęła
dziewiąta trzydzieści, ściemniło się zupełnie i zbyt ochłodziło, jak na moją zwiewną sukienkę przed
kolana. Kilka minut zajęło mi ściągnięcie rajtuzów i włożenie długich spodni. Szpilki cisnęłam na
tylne siedzenie i włożyłam sandały, po czym zapaliłam silnik i wrzuciłam wsteczny bieg.
Wycofywałam się, wypatrując wyjazdu. Dostrzegłam drugą odnogę alejki i podążyłam nią, rzucając
okiem na tyły budynku. Znajdowały się tam cztery oświetlone tarasy, każdy z migoczącym stawem, w
nocy skrzącym się czernią, prawdopodobnie w dzień z kolei odbijającym góry, co musiało sprawiać
wrażenie nakładających się fotografii.
Dotarłam do West Glen i skręciłam w lewo, w stronę miasta. Nic nie wskazywało, by Derek
wrócił do domu i pomyślałam, że złapię go u Zwiętego Terry ego, zanim opuści szpital. Byłam
ciekawa, jak czuje się człowiek, którego imieniem nazwano ulicę. Kinsey Avenue. Kinsey Road.
Niezle. Doszłam do wniosku, że gdyby spotkał mnie przypadkowo podobny zaszczyt, nauczyłabym
się z tym żyć.
ROZDZIAA 6
Szpital w Santa Teresa wygląda nocą jak artystycznie dekorowany tort weselny, lukrowany
zewnętrznym oświetleniem: trzy rzędy kremowej bieli, z brakującym od frontu prostokątnym
kawałkiem, gdzie wykrojono portal wejścia. Godziny odwiedzin musiały się już skończyć, gdyż tuż
po drugiej stronie ulicy znalazłam miejsce do parkowania. Zamknęłam samochód, przeszłam na drugą
stronę jezdni i podążyłam kolistym podjazdem. Znajdował się tu obszerny portyk i zadaszony chodnik
prowadzący do podwójnych drzwi, które bezszelestnie rozsunęły się przede mną. Zwiatła w holu
przygaszono, czułam się jak w samolocie nocą. Po lewej stronie miałam opuszczoną kawiarnię; jedna
z kelnerek wciąż pracowała, ubrana w biały fartuch, podobnie jak pielęgniarki. Natomiast po prawej
stronie było stoisko z upominkami, którego witrynę zdobiły szpitalne odpowiedniki nieprzystojnej
bielizny. Całe pomieszczenie pachniało jak zimne gozdziki w chłodni u kwiaciarza.
Dekoracje tak dobrano, by uspokajały i koiły, szczególnie dalej, w miejscu oznaczonym  Kasa .
Podeszłam do okienka informacji, gdzie kobieta, przypominająca moją nauczycielkę z trzeciej klasy,
siedziała w fartuszku w różowe paski z wyczekującym wyrazem twarzy.
 Dobry wieczór  powiedziałam.  Może mi pani powiedzieć, czy można odwiedzić Kitty
Wenner? Niedawno przywieziono ją na reanimację.
 Niech no sprawdzę  odparła.
Zauważyłam, że na plakietce przypiętej do fartuszka jest napisane  Roberta Choat.
Wolontariuszka . Brzmiało to jak tytuł jednej z dawnych powieści dla dziewcząt. Roberta musiała
być po sześćdziesiątce, do klapy wpięto jej wszelkie możliwe medale za przykładną postawę.
 Mam. Chodzi o Katherine Wenner. Jest na  trzecim południowym . Pójdzie pani tym korytarzem,
obejdzie windy i dojdzie do centralki na drugim końcu. Na trzecim piętrze skręci pani w lewo. Ale to
zamknięty oddział psychiatryczny i nie wiem, czy będzie pani mogła ją zobaczyć. Godziny odwiedzin
już się skończyły. Pani jest jej krewną?
 Jestem jej siostrą  wyjaśniłam gładko.
 Cóż, moja droga, proszę powtórzyć to dyżurnej pielęgniarce na piętrze, a może pani uwierzy 
powiedziała równie gładko Roberta Choat.
 Mam nadzieję  zakończyłam rozmowę. Tak naprawdę chciałam się zobaczyć z Derekiem.
Poszłam korytarzem  zgodnie z wytycznymi  i okrążyłam windy, dochodząc do centralki
telefonicznej po drugiej stronie. No jasne, wisiała tam tabliczka z napisem POAUDNIOWE
SKRZYDAO, co mnie ucieszyło. Wcisnęłam guzik ze strzałką do góry i drzwi natychmiast się
otworzyły. Jakiś mężczyzna wszedł za mną do windy i zawahał się, jakbym należała do tego rodzaju
osób, o których czytał w pamflecie dotyczącym obrony przed gwałtem. Wcisnął  2 i stał blisko
panelu kontrolnego, aż dojechał na swe piętro, gdzie wysiadł.
Południowe skrzydło wyglądało lepiej niż większość hoteli, w których nocowałam. Oczywiście,
było tu znacznie drożej i oferowano wiele usług, które mnie nie interesowały, jak na przykład
autopsja. Paliły się wszystkie światła i dywan mienił się pomarańczowym kolorem, na ścianach
wisiały reprodukcje dzieł van Gogha; raczej dziwna kolekcja jak na oddział psychiatryczny.
Derek Wenner siedział w poczekalni dla odwiedzających, tuż pod niewielkimi drzwiami, w
których umieszczono okienka zasłonięte siatką drucianą, z napisem CHCC WEJZ, PROSZ
ZADZWONI; pod spodem umieszczono dzwonek.
Palił papierosa, otwarty  National Geografie leżał na jego nodze. Gdy usiadłam obok, popatrzył
na mnie nie widzącym wzrokiem.
 Co z Kitty?  zapytałam.
Poruszył się nieznacznie.
 Ach, przepraszam. Nie poznałem pani od razu. Już jej lepiej. Wyciągnęli ją z tego i próbują
przywrócić do normalnego stanu. Za chwilę wpuszczą mnie do środka.  Jego spojrzenie przesunęło
się w stronę windy.  Glen przypadkiem z panią nie przyjechała?
Potrząsnęłam głową, obserwując, jak wyraz ulgi przemieszanej z nadzieją niknie z jego twarzy.
 Proszę nie mówić jej, że paliłem papierosy  rzekł zakłopotany.  W marcu kazała mi je rzucić.
Nim wrócę do domu, będę musiał się czegoś napić. A wszystko przez chorobę Kitty i całe to
zamieszanie...  Urwał, wzruszając ramionami.
Nie miałam serca mówić mu, że ocieka tytoniem. Glen musiałaby zapaść w letarg, żeby tego nie
zauważyć.
 Co panią tu sprowadza?  zapytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl