[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wołania Gastona.
Koń pędził jak szalony, aż wiatr gwizdał koło uszu Diany. Nie obchodził ją w tej chwili los służącego,
pozostawionego bez konia w dosyć znacznej odległości od obozu. Myślała tylko o sobie. Jej prosty
podstęp powiódł się; wiedziała tylko, że musi posuwać się ku północy. Może uda się jej napotkać
przyjaznie usposobionych Arabów, którzy za wynagrodzeniem odprowadzą ją do jakiegoś miasta. Była
wolna i zbyt rozdrażniona, aby móc logicznie myśleć. Zmiała się, wykrzykiwała jak szalona, a jej
szaleństwo udzieliło się również koniowi, który rwał z kopyta.
Tak oddalała się coraz bardziej od obozu, który był jej więzieniem. N a myśl o szejku ogarnęło ją uczucie
bolesnej trwogi. A jeśli spotka ją coś złego? Może ją pochwyci? Nie, to niemożliwe; wiele jeszcze godzin
upłynie, a może nawet cały dzień, zanim dowie się o jej ucieczce. Nie wie, w którym kierunku uciekła;
wyprzedziła go zresztą o wiele mil, a miała pod sobą jednego z najlepszych koni.
Teraz koń jej zwolnił biegu. "Srebrna gwiazda" przeszła w spokojny, równomierny galop, z którego
sławne były konie Achmeda ben Hassana. Wiatr ustał i było bardzo gorąco. Błyszczącymi oczyma
rozejrzała się dookoła.
W odległości kilku kilometrów ujrzała grupkę palm; skierowała konia w tę stronę. Prawdopodobnie
znajdzie tam zródło; wypoczynek był potrzebny zarówno jej, jak i koniowi. Zciągnęła cugle i zsiadła z
konia. Znalazła zródło lecz brudne i na pół zasypane. Siadła na ziemi, aby odczyścić je i zaczerpnąć wody
dla siebie i "Srebrnej gwiazdy". Po zaspokojeniu pragnienia, rozluzniła popręg i zapaliwszy papierosa,
położyła się w cieniu palm na wznak, nasunąwszy hełm na oczy.
Teraz poczęła się poważnie zastanawiać! To, co zrobiła, było c;zystym szaleństwem. Nie miała ani wody,
ani pożywienia dla siebie i dla konia, nie wiedziała również, gdzie znajdzie następne zródło. Była
pozbawiona opieki, w niecywilizowanym kraju, wśród dzikich ludzi. Stała wobec widma śmierci z głodu
i pragnienia. Co uczyni z zapadnięciem nocy? Przerażona rozglądała się po małej oazie. Prócz kilku palm
i krzaków, małego zródełka i konia, który zanurzył pysk w wodzie, nie było tam nic więcej. Po raz
pierwszy uczuła strach przed samotnością i bezkresną dalą; czuła się nieskończenie mała i bez znaczenia.
N ad nią rozpościerała się niebieska kopuła, przygniatając ją swym ogromem.
Wkrótce jednak strach przeszedł i wstąpiła w nią odwaga. Było dopiero południe, a przed zapadnięciem
nocy mogło się jeszcze wiele zdarzyć. W każdym razie nie żałowała swego postępku. Uspokojona
ułożyła się znowu w cieniu, z silnym postanowieniem nie niepokoić się trudnościami i niebezpie-
czeństwami. Teraz musiała wypocząć i przeczekać upalne południe. Powoli ogarnęła ją senność; nagle
poczuła, że powietrze wypełnione jest wonią tytoniu, który w jej umyśle łączył się zawsze z postacią
szejka. Paliła jeden z jego papierosów, a wraz z wonią papierosa wróciło wspomnienie tego, co chciała na
zawsze ze swej pamięci wymazać.
Z jękiem odrzuciła papierosa. Przeszłość zjawiła się i rozpętała w jej myślach huragan wspomnień,
zerwała się z falującą piersią, patrząc przerażonym wzrokiem na południe.
Miała wrażenie, że szejk znajduje się blisko niej. - Jestem nerwowa - rzekła, rozglądając się dokoła. -
ZwariujÄ™, jeżeli tu dÅ‚użej pozostanÄ™· WskoczyÅ‚a na siodÅ‚o i ruszyÅ‚a w dalszÄ… drogÄ™· Wokół niej byÅ‚a
pustka i milczenie. Minęło południe i poczęło się robić chłodniej.
Teraz pojawiły się przed nią niskie pagórki, które - jak instynktownie czuła - biegły poprzecznie do
kierunku drogi, której powinna się była trzymać. Orientowała się wedle zachodzącego słońca. Obejrzała
się dokoła i przerażona ściągnęła nagle konia. Ujrzała w oddali oddział Arabów, składający się z około
pięćdziesięciu jezdzców, którym przewodził człowiek jadący na czarnym koniu. W przejrzystym
powietrzu zdawali się być bliżej niż w rzeczywistości. Nie spodziewała się takiego spotkania. Przy-
puszczała, że napotka może obóz kupców, którzy, stykając się ustawicznie z cywilizacją, będą mogli
ocenić, ile korzyści przyniesie im uratowanie jej. Ta jednak horda uzbrojonych Arabów - flinty widziała
całkiem wyraznie - i ten zwarty ich szyk były bardzo podejrzane.
Zawróciła w cień skał, zauważyła jednak, że Arabowie ją dostrzegli. Przewodnik obrócił się na siodle i
podniósł rękę. Z dzikim okrzykiem zatrzymali swe konie, a przewodnik ruszył sam ku niej. Nagle
zachwiała się na siodle, a z ust jej wydarł się jęk. N ie było wątpliwości, był to Achmed ben Hassan. Z
przerażeniem w sercu pochyliła się nad karkiem konia i ułatwiając mu możliwie bieg, puściła się takim
galopem, jakim ieszcze w życiu nie pędziła.
Nie bacząc na wyboistą, niebezpieczną drogę przynaglała konia do coraz szybszego pędu. Jej ratunek
leżał w szybkości konia. Jak długo wytrzyma? Przypomniała sobie teraz, że szejk jedzie na "J astrzębiu",
bracie "Srebrnej strzały". Były to konie jednakowo szybkie. Ona jechała już wprawdzie cały dzień,
jednak Aehmed ben Hassan jechał zapewne o wiele forsowniej; nie oszczędzał on nigdy koni, a był o
wiele cięższy od niej.
N araz usłyszała wyraznie silny głos szejka:
- Jeżeli się pani nie zatrzyma, zastrzelę pani konia. Daję pani minutę czasu.
Zachwiała się na siodle, chwytając się grzywy konia, lecz nie zatrzymała się. Nic na świecie nie mogło jej
do tego zmusić. "Srebrna strzała" pędziła naprzód. Zdawało się jej, że minuta ta nigdy nie upłynie. Naraz,
zanim jeszcze usłyszała wystrzał, koń jej skoczył ku górze i padł. Diana wyleciała łukiem na miękki
piasek. Ogłuszona upadkiem podniosła się powoli i podeszła ku leżącemu koniowi, który bił w agonii
kopytami w ziemię. Równocześnie nadbiegł duży czarny koń. Szejk zeskoczył z siodła, podbiegł ku niej i
chwyciwszy ją za rękę, odepchnął z taką siłą na bok, że padła bez ruchu na piasek. Usłyszała drugi strzał i
zrozumiała, że "Srebrna gwiazda" przestała cierpieć.
Podniosła się niepewnie. Szejk zbliżył się do niej.
- SkÄ…d siÄ™ pani tu bierze i gdzie jest Gaston?
- Gaston?
Zduszonym głosem opowiedziała mu wszystko; nie zależało jej na tym, a mógł ją tak czy owak zmusić
do mówienia. Nie robił jej wyrzutów; przywołał "J astrzębia" i posadził ją lekkim ruchem na siodło przed
sobą. Potem odjechali zwykłym, szybkim galopem. Zobojętniała na wszystko. Wstrząs psychiczny
udzielił się także jej ciału i musiała wytężyć całą swoją wolę, aby się utrzymać prosto na siodle.
Po półgodzinnej jezdzie przyłączyli się do oddziału; nie podniosła oczu; usłyszała jednak dzwięczny głos
Jussufa, który mówił coś do szejka. Potem ruszyli naprzód.
Wiedziała, że postąpiła jak szalona, że ucieczka nie miała widoków powodzenia, że traf, który ją wrócił
szejkowi, mógł ją był oddać w ręce jakiegoś innego Araba. Achmedowi ben Hassanowi sprzyjało
szczęście, podobnie jak i za pierwszym razem, gdy wpadła w jego ręce.
Chwiała się na siodle, utrzymując z trudnością równowagę i kilkakrotnie uderzyła głową o pierś szejka,
który siedział za nią. Jego bliskość nie oburzała jej już; przyjmowała to z tępym uczuciem zdziwienia.
Wzrok jej spoczywał na jego opalonych dłoniach, wychylających się z fałdów białego płaszcza. Czuła
rozpaczliwą ochotę do płaczu. Ogarnęło ją uczucie samotności, beznadziejnego opuszczenia i dziwne
niezrozumiałe pragnienie czegoś, czego sama nie mogła określić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]