[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głównej czeredy duergarów. Nawet teraz słyszał szum ogni kuzni wielkiego, podziemnego
miasta, rojącego się niewątpliwie od szarych szumowin. Bruenor wiedział, że musi przejść
tamtędy, żeby dotrzeć do tuneli łączących się z wyższymi poziomami. Lecz nawet tutaj,
w ciemnościach kopalń, jego maskowanie nie mogło sprostać bliższemu badaniu. Jak mu się
powiedzie w ciemnościach podziemnego miasta, z tysiącami rojących się wokół szarych
krasnoludów?
Bruenor otrząsnął się z tych myśli i roztarł na twarzy więcej popiołu. Teraz nie trzeba się
martwić, znajdzie jakiś sposób, żeby przejść. Wziął topór i tarczę, po czym skierował się ku
drzwiom. Pokręcił głową i uśmiechnął się, gdyż uparty krasnolud obok drzwi znów odzyskał
przytomność i usiłował stanąć na nogach. Bruenor uderzył nim o ścianę po raz trzeci i od
niechcenia, gdy ten już osuwał się, ciął toporem w głowę, aby tym razem już nigdy nie odzyskał
przytomności.
 Dwudziesty drugi  podsumował ponuro, wychodząc na korytarz.
Odgłos zatrzaskiwanych drzwi poniósł się echem w ciemności, a gdy ucichł, Bruenor
usłyszał znowu szum kuzni ognisk  podziemne miasto, jego jedyna szansa. Wziął głębszy
oddech, żeby się uspokoić, a potem uderzył zdecydowanie toporem o tarczę i ruszył korytarzem
w stronę wabiącego go dzwięku.
Nadszedł czas, aby załatwić sprawy do końca.
Korytarz wił się i skręcał, aż wreszcie zakończył się niskim łukiem, otwierającym się na
jasno oświetloną jaskinię. Po raz pierwszy od prawie dwustu lat, Bruenor Battlehammer spojrzał
na wielką, podziemną Mithrilową Halę, ulokowane w olbrzymiej rozpadlinie, ze ścianami
pociętymi stopniami i szeregami ozdobnych drzwi. Jego potężne pomieszczenia stanowiły
domostwo dla całego Klanu Battlehammer, ale wiele jeszcze pokoi pozostawało pustych. Miejsce
to było dokładnie takie samo, jakim je krasnolud pamiętał z dawnych czasów i teraz, jak
w odległych dniach jego młodości wiele kuzni jaśniało od ognia, a podłoga roiła się od
zgarbionych postaci krasnoludzkich rzemieślników.
Jak wiele razy młody Bruenor i jego przyjaciele patrzyli na wspaniałość tego miejsca
i słuchali uderzeń kowalskich młotów i ciężkie sapanie olbrzymich miechów? Zapadł we
wspomnienia.
Bruenor odpędził przyjemne obrazy, gdy przypomniał sobie, że ci zgarbieni rzemieślnicy to
zli duergarowie, nie zaś jego pobratymcy. Wrócił w myślach do terazniejszości i czekającego go
zadania. Jakoś musiał przebyć otwartą przestrzeń podłogi i stopnie po drugiej stronie, aby dostać
się do tunelu, który zaprowadzi go w wyższe partie kompleksu. Zcisnął mocniej topór nie śmiejąc
odetchnąć i zastanawiając się, czy oto nie nadszedł czas jego ostatniej chwały.
Patrol ciężko uzbrojonych duergarów podszedł do łuku i poszedł dalej, od niechcenia tylko
rzuciwszy okiem w głąb tunelu. Bruenor odetchnął głęboko i zganił się za chwilę słabości. Nie
mógł pozwolić sobie na oczekiwanie; każda chwila jaką tu spędzał niebezpiecznie podnosiła
ryzyko. Szybko rozważył możliwości: był mniej więcej w połowie wysokości ściany, pięć stopni
nad podłogą, most na wyższym poziomie spinał oba brzegi rozpadliny, lecz nie ulegało
wątpliwości, że jest dobrze strzeżony, a samotne przejście po nim, z dala od krzątaniny na
podłodze, mogło wydać się zbyt podejrzane. Przejście przez podłogę wydawało się być
najlepszym rozwiązaniem. Tunele w połowie przeciwległej ściany, prawie dokładnie naprzeciw
miejsca, w którym stał obecnie, powinny zaprowadzić go w zachodni koniec kompleksu, do
pomieszczenia, do którego wkroczył najpierw po swym powrocie do Mithrilowej Hali i dalej 
w otwartą kotlinę Doliny Strażnika. To była jedyna szansa  według jego oceny  jeśli
oczywiście udałoby mu się przejść przez otwartą przestrzeń podłogi.
Wyjrzał spod łuku, szukając oznak powracającego patrolu. Zadowolony, że nie zauważył
niczego takiego, przypomniał sobie, że jest królem, prawowitym królem kompleksu i dumnie
wyszedł na półkę. Najbliższe schody w dół znajdowały się na lewo, lecz patrol skierował się
w tamtą właśnie stronę i Bruenor pomyślał, że lepiej będzie trzymać się od nich z daleka. Jego
pewność siebie wzrastała z każdym krokiem. Minął grupę szarych krasnoludów odpowiadając na
ich zdawkowe pozdrowienia szybkim skinięciem głowy i nie zwalniając kroku.
Zszedł na niższy stopień, potem na jeszcze niższy i zanim miał czas zastanowić się nad
swym postępem, na ostatnim stopniu został skąpany w jasnym świetle olbrzymich palenisk,
zaledwie piętnaście stóp nad podłogą. Skulił się instynktownie, lecz stwierdził, że jasność jest
teraz jego sprzymierzeńcem. Duergarowie byli stworzeniami ciemności, nie przystosowanymi do
światła, ani też go nie lubiącymi. Ci, którzy znajdowali się na podłodze, mieli kaptury nisko
naciągnięte na twarze, aby chronić oczy  Bruenor uczynił tak samo, wzmacniając tylko swoje
maskowanie. Widząc niezorganizowane ruchy na podłodze zaczął wierzyć, że przejście jej
powinno być łatwe.
Ruszył najpierw wolno, by powoli zwiększać szybkość, pozostając pochylonym, z kapturem
ściśle przylegającym do policzków, w swym poobijanym, jednorogim hełmie nisko nasuniętym
na brwi. Usiłując wydawać się niefrasobliwym, trzymał swe lewe ramię przy boku, lecz jego
druga ręka spoczywała na rękojeści zatkniętego za pasem topora. Gdyby doszło do wymiany
ciosów, Bruenor postanowił, że będzie gotowy. Minął trzy centralne kuznie i grono zajętych
w nich duergarów bez żadnego problemu, potem poczekał cierpliwie, aż przejedzie karawana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl