[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szur, szur. Położyłem teczkę w nogach łóżka, wiedząc, że
zapewne wywoła to protest Susan.
- To nie była depresja - powiedziałem do Margie. -
Della Francesca i pani Smith weszli na ten dach razem.
Samuel Fetterolf i Rose Kaplan darzyli się miłością. -
Miłością chemicznie wywołaną przez J-24.
Torebka pompy karmiącej opróżniała się powoli. Torebka
cewnika powoli się wypełniała. Uszy Margie ukryte były pod
suchymi, kruchymi, pozbawionymi życia włosami.
- Johnny Fermato coś wie. Może tylko tyle, że nakazano
zatuszować całą sprawę. Dostałem orzeczenia lekarzy
sądowych. Werdykt mówi o "śmierci samobójczej". We
wszystkich ośmiu przypadkach.
Gdzieś w trzewiach szpitala rozległ się krzyk kobiety.
Potem ucichł.
- Margie - usłyszałem swoje własne słowa. - Nie chcę
tu więcej przychodzić.
W następnej chwili podniosłem się i zacząłem kuśtykać
po pokoju. Dotknąłem czołem ściany i oparłem się o nią.
Jak mogłem coś takiego powiedzieć? Margie, jedyna kobieta,
jaką kiedykolwiek kochałem, najbliższa mi osoba na
świecie... W dniu naszego ślubu, który był jednocześnie
dniem jej dziewiętnastych urodzin, powiedziała mi, że
czuje się, jakby mogła umrzeć ze szczęścia. Wiedziałem, co
ma na myśli.
A innego dnia, osiem lat pózniej, kiedy Bucky
połknął proszki, Margie była ze mną, gdy zadzwonił
telefon. "Gene... Gene... zrobiłem to..."
"Co zrobiłeś? Jezu, Bucky, jest po północy..."
"Ale ja nie... Ojciec Healey..."
"Bucky, jutro o ósmej rano zaczynam służbę. Dobranoc".
"Gene, kto to dzwoni o tej porze?"
"... powiedzieć... do widzenia..."
"Ze wszystkich nieodpowiedzialnych... Libby się
obudziła!"
"Powiedz ojcu Healeyowi, że nigdy nie byłoby ze
mnie... dobrzy księża nie wątpią jak... Nie mogę już
dotknąć Boga..."
I wtedy zrozumiałem. Wybiegłem z mieszkania w ciągu
piętnastu sekund. Buty, spodnie, pistolet. W górze od
piżamy pojechałem do seminarium, pociągnąłem za sznur
dzwonka. Bucky'ego tam nie było, lecz znalazłem ojca
Healeya. Przeszukałem pokoje, kaplicę, mały ogród do
kontemplacji, wszystko to przy wtórze hałasu z ulicy
zagłuszającego walenie mojego serca. Ojciec Healey
wrzeszczał na mnie. Nie chciałem wpuścić go do mojego
samochodu. Odczep się ode mnie, sukinsynu, zabiłeś go, ty
i twoje uparte wpychanie Boga do umysłu, w którym od
początku nie wszystko było dobrze poukładane... Bucky'ego
nie było w domu jego matki. Teraz już dwoje ludzi na mnie
wrzeszczało.
Znalazłem go u Naszej Pani od Wiecznego Strapienia.
Tam, gdzie powinienem był szukać od razu. Rozbił okno z
witrażem, po prostu walnął w nie deską, nie bawiąc się w
subtelności. Leżał na wprost ołtarza, oddychając płytko,
już nieprzytomny. Czekanie na karetkę wydawało się trwać
całą wieczność. Gliniarze byli szybsi; okno podłączone
było do alarmu.
Ale kiedy wszystko już się skończyło, Bucky spał u
świętego Wincentego z przepłukanym żołądkiem, wgramoliłem
się z powrotem do łóżka obok Margie. Libby spała w swoim
małym pokoju. Objąłem moją żonę i przysiągłem, że po tym
jak Bucky wyjdzie ze szpitala, nigdy więcej nie będę miał
już do czynienia z nim ani z jego głupimi życiowymi
dramatami.
- Nie to miałem na myśli - powiedziałem do Margie,
nieruchomej w sztywnym kołnierzu. - Kochanie, nie to
miałem na myśli. Oczywiście, że chcę tutaj być. Będę tutaj
tak długo, jak będziesz oddychała!
Nie poruszała się. Torebka pompy karmiącej opróżniała
się, torebka cewnika napełniała.
Pojawiła się Susan, w pomiętym fartuchu pielęgniarki.
- Cześć, Gene.
- Cześć, Susan.
- Wyglądamy dzisiaj mniej więcej podobnie.
Było to widoczne. A potem Camineur zadziałał i
zobaczyłem coś jeszcze, w jednym z tych niechcianym
przebłysków wiedzy, które Bucky nazwał podwyższoną
percepcją łączącą. Bucky nie zadzwonił do mnie dlatego, że
chciał dowiedzieć się, co stało się tym starym ludziom w
domach opieki. Był i tak wystarczająco przekonany o
słuszności swojej teorii. Nie, Bucky chciał, żeby opinia
publiczna dowiedziała się o J-24, i to ja miałem narobić
szumu, żeby sprawa się wydała. Przerzucał na mnie
odpowiedzialność za Rose Kaplan i Samuela Fetterolfa, i
Lydię Smith i Giacoma della Francesca. Tak jak przerzucił
na mnie odpowiedzialność za swoje zerwanie z ojcem
Healeyem w noc, kiedy próbował popełnić samobójstwo.
Wykorzystano mnie.
- Do diabła!
Susan, zmieniająca torebkę cewnika Margie, odwróciła
się, zaskoczona.
- Przepraszam?
Margie, oczywiście, milczała.
Wyszedłem z pokoju, ignorując minę Susan. Nie byłem
tak wściekły od osiemnastu miesięcy. Gniew napierał od
wewnątrz na moją klatkę piersiową i rwał się po żyłach
niczym pociski.
Dopóki Camineur nie spełnił swojego zadania.
*
Tuzin chłopaków tłoczyło się pod koszem na boisku
szkolnym, chociaż mżyło. Kuśtykałem w stronę samochodu. Gdy
do niego dotarłem, czerwony mercedes zatrzymał się obok mnie
i Jeff Connors wysiadł drzwiami po stronie pasażera.
Na czole miał niebieską przepaskę, skrywającą
wybrzuszenie nad lewym uchem. Gruby opatrunek pod spodem;
ktoś dał mu wycisk. Wizerunku dopełniał ciężki złoty
łańcuch na szyi, pejdżer oraz kurtka z miękkiej brązowej
skóry. Jeff nie próbował nawet ochronić delikatnej skórki
przed deszczem.
Zmierzyliśmy się spojrzeniem i w jego oczach coś
zamigotało. Mercedes odjechał. Jeff ruszył ku chłopcom
przy koszu, którzy przestali grać, żeby przyjrzeć się
samochodowi. Nastąpiło zwyczajne przybijanie piątek i
przygadywanie sobie, ale słyszałem w ich głosie rezerwę i
widziałem, że coś ma się wydarzyć.
Nie mój interes. Otworzyłem drzwi samochodu.
Jenny Kelly pojawiła się na boisku, biegnąc przez
deszcz. Jej oczy błyszczały.
- Jeff! Jeff!
Nie wiedziała nawet, że nie powinna zwracać się do
niego w obecności jego klientów. Jeff wlepił w nią wzrok,
spokojny, bez śladu swego zwykłego sympatycznego
zniecierpliwienia. Równie dobrze mogłaby być dla niego
gliniarzem.
- Jeff, czy możesz porozmawiać ze mną przez chwilę?
Ani jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy. Lecz w
oczach coś się poruszyło.
- Proszę. Chodzi o twojego małego braciszka.
Dawała mu wyjście: sprawa rodzinna. Nie skorzystał.
- Jestem zajęty.
Panna Kelly skinęła głową.
- W porządku. Jutro, w takim razie?
- Jestem zajęty.
- W takim razie złapię cię kiedy indziej. - Nauczyła
się nie dyskutować. Widziałem jednak jej twarz po tym, jak
odwróciła się od chłopców śmiejących się pogardliwie za
jej plecami. Ona również nie rezygnowała. W każdym razie
nie rezygnowała z Jeffa.
Na mnie nawet nie spojrzała.
Wsiadłem do samochodu i odjechałem, wiedząc lepiej od
Jenny Kelly, co dzieje się na boisku do koszykówki z tyłu
za mną, nie próbując nawet się wtrącać. Jeśli nie stanie
się to na terenie szkolnym, stanie się gdzie indziej. Cóż
to za różnica, w gruncie rzeczy? I tak nie da się tego
powstrzymać. Bez względu na to, co myślą idealistyczni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl