[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maasleitnerem, Malikiem i Inningsem. O ile teraz można było nadal
nazywać to układem.
Nieco mniej oczywiste było zwierzenie się policji. Jednak z
każdą kolejną godziną, z każdym kolejnym okropnym, szarym
lutowym dniem Innings czuł, że coraz bliżej mu do tego rozwiązania.
Ten skromny śledczy, który go odwiedził, wzbudzał zaufanie i
sympatię. W innych okolicznościach Innings opowiedziałby mu
wszystko bez wahania.
Chyba sam czuł, że tak zwane inne okoliczności to wymówka. Bo
przecież zawsze jest się w takich okolicznościach, w jakich się jest.
Zawsze trzeba liczyć się z różnymi względami, prawdziwymi lub nie,
zawsze znajdą się jakieś niedogodności. Ale czy jakakolwiek sytuacja
życiowa byłaby właściwa do ujawnienia takiej historii? Tego trupa,
który nagle, po trzydziestu latach, wypadł z szafy?
Pewnie nie. Kiedy w nocy rozmyślał, czując obok ciepłe ciało
Ulrike, wiedział, że to niemożliwe.
Ona nie może się dowiedzieć.
Zresztą w grę wchodziła nie tylko Ulrike, choć oczywiście ona
była najważniejsza. Chodziło o całe jego życie. Tę spokojną,
harmonijną egzystencję, którą wiódł już drugi rok. On, Ulrike i trójka
ich dzieci jedno jego i dwoje jej. Owszem, pewnie znieśliby wiele
przeciwności, ale nie coś takiego. Nie tę ohydną, mroczną historię.
Historię, która najwidoczniej kolejny raz postanowiła go dopaść.
Która nigdy nie odpuszczała, której nie można było w pełni
odpokutować.
Podczas bezsennych nocy czuł przyczajony obosieczny strach. Z
jednej strony bał się wydania, z drugiej czegoś nieporównanie
gorszego. Za dnia myśli też nie dawały mu spokoju. Kiedy w redakcji
próbował się skupić na rutynowych zajęciach, które od ponad
piętnastu lat miał w małym palcu, w środku czuł jakby sprężynę. Lęk,
nerwy i zmęczenie napinały ją mocniej i mocniej. Czy inni coś widzą?
zastanawiał się coraz częściej.
Zapewne nie. Innings wiedział, że w codziennej nerwowej
bieganinie problemy osobiste musiałyby dosłownie zwalić z nóg tego
czy innego współpracownika, zanim inni w ogóle by coś zauważyli.
Nieraz tak bywało.
Trudniej było ukryć kłopoty przed Ulrike i dziećmi. Przecież
mieszkali razem i troszczyli się o siebie. Mógł zrzucić wszystko na
problemy z żołądkiem i tak też zrobił. W końcu bezsenne noce nie
musiały oznaczać nic poważniejszego.
Już sama przynależność do grupy była wystarczającym powodem
do niepokoju. Z początku było ich trzydziestu pięciu. Bez wątpienia
dla tych niewtajemniczonych sytuacja też była nieprzyjemna.
Bo wciąż łączyły ich jakieś tam więzy. Kiedy w końcu w
czwartek po południu usłyszał w słuchawce zaciąganie Biedersena,
poczuł, że to jest dosłownie ostatni moment. Dłużej nie dałby rady
tego zdzierżyć.
Chociaż pomysł wydawał się absurdalny, to przez chwilę
zastanawiał się, czy telefon może być na podsłuchu. Najwidoczniej
Biedersen też, bo w ogóle się nie przedstawił. Gdyby Innings nie
czekał na ten telefon i gdyby nie charakterystyczne zaciąganie, nie
poznałby głosu kolegi.
Cześć powiedział tylko Biedersen. Spotkamy się na chwilę
jutro wieczorem?
Dobra odparł Innings. Niech będzie.
Biedersen zaproponował lokal oraz godzinę i na tym skończyli
rozmowę.
Dopiero po odłożeniu słuchawki Innings uświadomił sobie, że w
całej tej przeklętej grze musi sobie zadać jeszcze jedno pytanie.
Jakie konsekwencje będzie miała jego rozmowa z Biedersenem?
Kiedy pózniej leżał w łóżku, oscylując między jawą a snem, nagle
odpowiedz sama stanęła mu przed oczami.
Oto bowiem jego strach przybrał nową postać. Z obosiecznego
miecza zmienił się w trójząb.
20
Rooth wyjechał dość wcześnie i w Schaabe znalazł się już w
południe. Ponieważ pierwsze spotkanie było umówione na drugą,
pozwolił sobie na długi i pożywny lunch w dworcowej restauracji.
Dopiero potem ruszył do szkoły podoficerskiej.
Kapitan Falzenbucht okazał się niewysokim, szczupłym
mężczyzną o wyjątkowo niskim i skrzypiącym głosie (pewnie zbyt
długo zdzierał go w koszarach, domyślał się Rooth). Falzenbucht
kilka lat temu przekroczył sześćdziesiątkę, zatem teraz powinien w
spokoju cieszyć się emeryturą, jednak jak nie omieszkał dwukrotnie
zauważyć jego obowiązkiem jest zostać w szkole tak długo, jak
długo będą go potrzebować. Jego obowiązkiem jako żołnierza,
mężczyzny i obywatela.
A jako człowieka? zapytał w myślach Rooth.
Tak, oczywiście Falzenbucht przypominał sobie grupę z roku
1965. To był drugi rocznik, jakim opiekował się jako podporucznik.
Kiedy Rooth wyciągnął zdjęcie, Falzenbucht z głowy wymienił kilku
kadetów z nazwiska.
Cóż, widać facet nie jest aż taki głupi, tylko szkoła zrobiła swoje,
pomyślał Rooth. Jego własna kariera wojskowa zdecydowanie nie
była odpowiednim tematem na teraz. Zresztą na kiedy indziej też nie.
No tak, przede wszystkim interesują nas Malik i Maasleitner
powiedział. Może pan kapitan ich wskazać?
Falzenbucht wskazał.
Wie pan, co się z nimi stało?
No jasne zaskrzypiał Falzenbucht. Ktoś ich zabił.
Nieciekawa historia.
Rozmawialiśmy ze wszystkimi pozostałymi wyjaśnił Rooth.
Wszyscy żyją? zapytał Falzenbucht.
Nie, ale skupiliśmy się na żywych. %7ładen z nich nie umiał
wskazać na nic, co mogłoby łączyć Malika z Maasleitnerem. Nie
wiedzieli też, jakie motywy mogły towarzyszyć zbrodni.
Rozumiem.
A co pan o tym sądzi?
Falzenbucht zrobił skupioną minę.
Hmm. Nie dziwię się, że nic wam nie powiedzieli. Nie mieli o
czym. Cała ta sprawa nie ma nic a nic wspólnego ze szkołą i ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]