[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spuszczali do wody, już zniknęły. Ale jeśli wierzysz, powiem ci zaraz, gdzie mieszka Elvis.
178
KAKA SMItKU
Już miałem poprosić, żebyśmy wrócili, bo wiatr stawał się coraz bardziej przenikliwy, wskutek
czego deszcz zdawał się chłodniejszy i bardziej siekący, gdy nagle zobaczyłem coś, co wyglądało
jak jacht Franka Palmera. Przepłynął tak blisko, że mogłem odczytać nazwę na burcie. Była to
Kocia Aapa" z Algonac. Blizniacza łódz do tej, której właścicielem był sędzia Palmer.
- Widzisz go? - Pokazałem ręką jacht.
- Kocia Aapa" - rzeki. - Robiłem mu silnik w zeszłym roku. Cholernie piękna łódz.
- Do kogo należy?
- Do faceta, który produkuje gadżety zwiększające bezpieczeństwo jazdy samochodem. Ma
trzy fabryki i dość pieniędzy, żeby kupić wszytko, na co mu przyjdzie ochota.
- Ile taka łódz może kosztować, Herb? Spojrzał za nią jeszcze raz.
-To dwudziestometrowy sheridan, robiony ręcznie na Florydzie. Oczywiście wszystko zależy
od wyposażenia, silnika i takich tam, ale nie mniej niż milion, może nawet więcej.
- Milion!
Uśmiechnął się, ujawniając szpary tam, gdzie powinny być zęby.
- Nowa oczywiście. Ceny z drugiej ręki spadają na łeb na szyję, jak strome urwisko. Jeśli jesteś
zainteresowany, mecenasie, możesz taką dostać za pół miliona, a nawet odrobinę taniej. Zależy,
jak bardzo ją pierwszy właściciel zajezdził.
- A ile kosztuje utrzymanie czegoś takiego?
- Charley, jeśli musisz pytać, to znaczy, że cię na nią nie stać, jak powiadaj. P. Morgan. Za
samo dokowanie i zachowanie w czystości można by pewnie wykarmić przez rok całą
Jugosławię.
Spojrzał na mnie krzywo.
- Nie myślisz chyba poważnie o łodziach, co?
- Pytasz, czy chcę kupić?
- Właśnie. -Nie.
Pokiwał głową.
- To dobrze, Charley, uwierz mi na słowo. Aódz to wielka dziura w wodzie; miejsce, gdzie
siedzą same dupki.
- A skoro już jesteśmy przy dupkach siedzących w wodzie, może byśmy darowali życie tym
rybom?
- Właśnie zaczęliśmy to robić.
KAKA SMItKCI
179
-Jestem przemoczony i przemarznięty. Zaraz rozpęta się burza i tylko patrzeć, jak ten twój
kajak zatonie. Poza tym bawię się znakomicie.
- Ciągle masz ochotę na drinka? - zapytał.
- Najmniejszej.
- To tak jak ja.
Złożyliśmy wędki. Herb zawrócił łódz, włączył stary silnik i popłynęliśmy rzeką w górę,
wyrzucając za sobą góry wody. Zanim dotarliśmy do brzegu, do mojej listy skarg dodałem
chorobę morską.
- Ale zabawa, co? - Herb uśmiechnął się do mnie szeroko.
Kiedy jechałem do domu, waliły już pioruny. Chociaż nie czułem się najlepiej, uważałem, że
czas nie poszedł na marne. Ochota na drinka minęła.
Miałem za sobą kolejną bitwę, rozegraną i wygraną. Będą następne, być może nawet do
końca mojego życia, ale każde zwycięstwo dodawało mi trochę siły wewnętrznej, bardzo ważnej
siły. Mimo że byłem przemarznięty, mokry i śmierdziałem jak ściek, poczułem się całkiem niezle.
W domu natychmiast rozebrałem się do naga i wrzuciłem ubranie do torby na brudy. Buty
nadawały się najprawdopodobniej tylko do wyrzucenia, na razie jednak zapakowałem je w
gazetę.
Stanąłem pod prysznicem i puściłem na siebie strumień gorącej wody. Czułem, jak ciepło
rozlewa się po całym moim ciele. Było to bardzo przyjemne doznanie. Potem wytarłem się,
włożyłem szlafrok i ruszyłem do kuchni, żeby zrobić kawę.
I wtedy to zobaczyłem.
Moja automatyczna sekretarka telefoniczna mrugała raz po raz czerwonym światełkiem,
spoglądając na mnie jak oskarżycielskie oko Boga. Natychmiast pomyślałem, że dzwonił Mallow.
Ale choć zżerała mnie ciekawość, nie nacisnąłem guzika. Zrobiłem kawę, bardzo mocną,
dodałem mleka i cukru.
Usiadłem koło telefonu, spoglądając na mrugającą lampkę, i powoli popijałem gorący napój.
Wreszcie sięgnąłem ręką i wdusiłem przycisk. Automat zaskrzeczał i włączyła się taśma.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]