[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokładzie odciążonej maksymalnie maszyny, zaopatrzonej jedynie w kamerę
lotniczą i mżą dzenia geologiczne. Postanowiliśmy, że jako pierwsi polecą:
Danforth i ja. W związku z tym, jako że planowaliśmy start wczesnym rankiem
wstaliśmy punktualnie o 7. Jednak silny wiatr, o którym wspominaliśmy w
krótkim, posłanym w eter komunikacie opóznił start i ostatecznie wyruszyliśmy
około dziewiątej. Studiując notatki sporządzone przez Pabodiego podczas jego
popołudniowego lotu i sprawdzając ich treść z sekstansem, wyliczyliśmy że
najniższa i możliwa do osiągnięcia przełęcz w masywie znajduje się nieco na
prawo od nas, w zasięgu wzroku od obozu sięgając wysokości 24 tysięcy stóp
nad poziomem morza. Tam zatem skierowaliśmy najpierw nasz, odciążony
specjalnie na ten rekonesansowy lot, aeroplan. Sam obóz, na spływającym z
wysokiego, kontynentalnego płaskowyżu pogórzu leżał na wysokości około 12
tysięcy stóp; różnica wysokości jaką mieliśmy do pokonania nie była znów taka
wielka, jak się to mogło wydawać. Jednak, wznosząc się odczuwaliśmy skutki
rozrzedzonego powietrza i dotkliwe zimno, gdyż dla polepszenia warunków
widoczności zostawiliśmy otwarte okienka kabiny, naturalnie mieliśmy na sobie
najgrubsze i najcieplejsze futra. Kiedy zbliżyliśmy się do zakazanych szczytów
mrocznych i złowróżbnych gór, nad linią wyciętego szczelinami śniegu i
lodowca, ujrzeliśmy jeszcze więcej zadziwiająco regularnych formacji
przylegających do stoków i raz jeszcze powróciłem myślami do osobliwych
azjatyckich malowideł Nicholasa Koericha. Starożytne i zwietrzałe warstwy
skalne zgadzały się w pełni z doniesieniami Lake'a, potwierdzając fakt, że
szczyty te piętrzą się tu w niezmienionej formie od wczesnych czasów ziemskiej
historii, zapewne zaś od ponad 50 milionów lat. Jak dużo wyższe były kiedyś,
daremnie by zgadywać, ale wszystko wskazywało, iż w tym dziwnym regionie
istnieją niezrozumiałe wpływy atmosferyczne, nie sprzyjające zmianom i
spowalniające typowe procesy klimatycznego niszczenia skał. najbardziej
jednak fascynowała nas chaotyczna mozaika owych regularnych sześcianów,
wałów i jaskiń. Kiedy Danforth siedział za sterami lustrowałem je przy pomocy
lornetki, wykonując jednocześnie zdjęcia lotnicze. Aby umożliwić i jemu
obserwację zajmowałem od czasu do czasu miejsce w fotelu pilota, jakkolwiek
moja znajomość awiacji jest czysto amatorska. Dostrzegliśmy bez trudu, że
większość owych tworów uformowana była z archaicznych kwarcytów o innej
barwie, odmiennej niż materiał z którego zbudowane były pozostałe formacje na
całej rozległej przestrzeni. Okazało się również, że ich regularność była jeszcze
bardziej niesamowita i niewiarygodna niż wspominał nieszczęsny Lakę. Tak jak
mówił, ich krawędzie były pokruszone i zaokrąglone w wyniku trwającego
przez niezliczone stulecia procesu wietrzenia. Tylko ich nadprzyrodzona
twardość uchroniła je od całkowitego zniszczenia. Wiele z nich, zwłaszcza tych
najbliższych stoków górskich sprawiało wrażenie, że wykonane są z tego
samego budulca co otaczające je skały. Całość wyglądała jak ruiny Macchu
Picchu w Andach lub ściany pierwotnych fundamentów w Kish, które odkopała
w 1929 roku Ekspedycja Muzeum Ziemi z Oxfordu; zarówno Danforth jak i ja
podzielaliśmy wrażenie, iż są to głazy Gigantów, jak ochrzcił je Lakę w
rozmowie ze swoim towarzyszem lotu, Carrollem. Szczerze mówiąc, nie
wiedziałem jak wytłumaczyć istnienie podobnych rzeczy w takim miejscu i jako
geolog czułem się całkowicie bezradny, formacje wulkaniczne często są
zadziwiająco regularne -jak np. słynna Granfs Causeway w Irlandii - ale ów
szokujący masyw, wbrew pierwotnym doniesieniom Lake'a, że dostrzega
dymiące stożki wulkanów, nosił wszelkie cechy struktury niewulkanicznej.
Intrygujące, niezwykle regularne otwory wejściowe do jaskiń, w pobliżu
których występowały osobliwe formacje stanowiły kolejną, choć już nie tak
tajemniczą zagadkę. Były one, jak wspominał w swoich doniesieniach Lakę
prawie kwadratowe lub półkoliste, zupełnie jakby ich naturalne otwory, dla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]