[ Pobierz całość w formacie PDF ]

53
wnątrz, nie miało wpływu na ukrytych tu ludzi. Rozejrzała się dyskretnie. Aparat telefoniczny był
zapewne schowany za zapasami żywności albo został wbudowany w system monitorowania posesji.
Ruch na ekranie przykuł jej uwagę. Kilkunastu mężczyzn penetrowało dom. Wewnątrz bezpiecznego
pokoju nie słyszała odgłosów ich ciężkich czarnych butów. Kim byli?
Jeden z mężczyzn na monitorze numer dwa jakby usłyszał jej pytanie, bo odwrócił się tyłem do
kamery. Na jego plecach dostrzegła trzy wielkie, białe litery:
DEA
Agencja Antynarkotykowa.
Adrenalina napłynęła jej do żył. Jednym z nich mógł być Gates. Renee zaryzykowała spojrzenie na
mężczyznę. Jeśli to Victor Reyes, to właśnie zakończyła swoje zadanie.
On zaś powtórzył pytanie, którym ją powitał:
- Kim pani jest?
- To pan nie wie? - Czy to mógł być Paul Reyes? Przecież poznała go i rozmawiała z nim o umowie z
galerią. Tamten Paul był uprzejmy, nieziemsko czarujący i pewny siebie, spokojny, aczkolwiek
zdecydowany. Ten mężczyzna był skołatany, niepewny siebie, nawet dość ostry w obejściu. Jego
szczupła sylwetka była świetnie umięśniona... ale dłonie nie były tak gładkie i miękkie jak tamtego.
Przyjrzała się mu bliżej. Zarost na twarzy nie był jednodniowy, ale trzy- albo nawet czterodniowy.
54
- A kim pan jest? - Uspokoiła emocje i nerwy. Gdyby chciał ją zabić, zrobiłby to dawno. Była prawie
pewna, że nie miał przy sobie broni. Zakłopotanie na jego twarzy dawało jej do myślenia.
- Proszę odpowiedzieć na moje pytanie - zażądał szorstko.
- Renee Parsons - skłamała, trzymając się fałszywej tożsamości. - Reprezentuję galerię z Los Angeles.
Przyjechałam, by zaproponować współpracę z galerią i omówić warunki. Chcemy wystawiać u nas
obrazy Paula Reyesa. Co tu się, do licha, dzieje? Kim pan jest?
Milczał przez dłuższą chwilę.
Czyżby to był Victor Reyes? Jeśli tak, to nic o niej nie wiedział. To dobrze, pomyślała. Więc nie zjawił
się tu z jej powodu. Zresztą nawet gdyby znał jej prawdziwą tożsamość i treść zadania, które
otrzymała w agencji, przyjazd tutaj nie miał sensu. Przecież postawienie nogi na amerykańskiej ziemi
oznaczało dla Victora wyrok śmierci. Zabicie policjanta gwarantowało najwyższy wymiar kary. Z
pewnością był świadom ryzyka. Dobrze, załóżmy, że zaryzykował. Dlaczego więc nie zrobił tego, po
co tu przyjechał? Czemu ma służyć ta cała gra?
I wreszcie ostatnie pytanie: jeśli to był Victor, to gdzie był Paul?
Wstrzymała oddech, gdy na ekranie zobaczyła dwóch mężczyzn wchodzących do sypialni właś-
ciciela. Wszelkie instynkty kazały jej wołać o pomoc, a może nawet zacząć walić w ścianę odgra-
55
dzającą bezpieczny pokój od sypialni. Ale ten pokój był dzwiękoszczelny. Jeśli zacznie walczyć i nic
nie wskóra, to tylko wkurzy tego faceta. Wystarczyło już jej, że jest z nim zamknięta w małym
pomieszczeniu. Nie chciała go już niczym denerwować.
- Nic z tego nie rozumiem - przyznał mężczyzna.
Naprawdę się zdziwiła. Nic nie rozumiał?
- To jest nas dwoje - oznajmiła.
Z pewnością pogrywał wobec niej. Bez względu na to, do czego dążył, musiała mieć się na baczności,
by nie napytać sobie jeszcze gorszej biedy. Cóż, jej sytuacja i tak była nie do pozazdroszczenia.
Intruzi zaczęli metodycznie przetrząsać cały dom. Czego szukali? Dwójka, która spenetrowała
sypialnię, przeszła do sąsiednich pokoi.
Renee spojrzała na gospodarza czy też porywacza.
- Co się stanie, jeśli nas znajdą? Boi się pan czegoś?
Przez chwilę patrzył z uwagą na monitory.
- Nie znajdą nas. Ten pokój jest niewykrywalny. Renee również skupiła wzrok na monitorach.
- Nie chciałabym być panem, jeśli prawda jest inna.
Zapadła cisza. Renee złożyła ręce na piersiach, udając, że niezbyt przejmuje się wydarzeniami. Wciąż
zachodziła w głowę, czy ten facet jest towarzyszem niedoli, czy też oprawcą, ale jedyne, co mogła
zrobić, to ukrywać przed nim przerażenie.
56
On zaś bez słowa wziął z półki dwie butelki wody i jedną wręczył Renee. W pierwszym odruchu
chciała odmówić, lecz byłoby to głupotą. Bardzo chciało się jej pić.
Przez następne minuty oglądał na ekranach, jak jego dom jest obracany w perzynę, jednak nie
komentował tego, nawet nie syknął ze złością.
Jej ciekawość sięgnęła zenitu.
- Gdzie jest Paul? - zapytała, przerywając ciszę. Przecież ci faceci, nawet jeśli nie znajdą tego, czego
szukają, to i tak w końcu opuszczą dom, a ona nadal będzie zdana na tego człowieka.
- Mój brat był w tym domu z panią? Znowu migał się od odpowiedzi na pytanie.
- Tak, pana brat był tu ze mną. Inaczej jak bym się tu dostała? Rozmawialiśmy o umowie z galerią, gdy
nagle wpadli jacyś ludzie. Zbiry, goryle, każda nazwa pasuje. Mnie zamknęli w piwnicy, a pana brat,
jak widać, zniknął. Pewnie go uprowadzili. - Lub zabili, dodała w myślach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl