[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jej organizm szybko się regenerował. Kiedy śniadanie dobie-
gło końca, była gotowa ruszać znowu na podbój Paryża.
Udali się na spacer nabrzeżem Sekwany. Był ciepły
dzień, na błękitnym niebie nie widniała ani jedna chmurka.
Paryż tętnił swoim codziennym życiem. Matt chłonął wra-
żenia tak, jakby był w tym mieście po raz pierwszy.
- Doskonale się bawię - powiedział w pewnej chwili
do Mo. Jego serce przepełniało uczucie bardzo bliskie
szczęściu.
- No jasne, ja też - odparła.
- Ale mnie chodziło o to... - Zamilkł raptownie, po
czym wzruszył ramionami. - Nieważne.
Mo przystanęła na chodniku i popatrzyła mu prosto
w oczy.
- Pamiętasz, co mówiłeś o ludziach, którzy nie kończą
zaczętego zdania? Nie ruszę się stąd na krok, dopóki nie
wyjaśnisz, co miałeś na myśli.
Zakłopotany Matt podrapał się po głowie. Wiedział, że
Mo nie ustąpi.
- No cóż - zaczął. - Dotąd zwykle podróżowałem służ-
bowo sam. Ta wyprawa także miała służyć celom poznaw-
czym, być kolejnym szczeblem w rozwoju mojej kariery.
- Myślałam, że to miał być miodowy miesiąc. Twój
i Kay - zawołała Mo.
- To też. - Matt zmarszczył czoło. - Po powrocie wi-
nien jestem Kay przeprosiny.
- Za co chcesz ją przepraszać, jeśli wolno mi spytać?
Matt zamyślił się na dłuższą chwilę. Szukał odpowied-
nich słów. Z nikim dotąd nie rozmawiał w ten sposób, ale
z Mo wydawało się to mimo wszystko wcale nie takie
trudne.
- Za to, że nie liczyłem się z jej uczuciami - odparł
w końcu. - Że chciałem potraktować podróż poślubną
jak... jak coś w rodzaju interesu, korzystnej transakcji.
Chyba to właśnie próbowała mi uświadomić Kay, kiedy
postanowiła odwołać nasz ślub.
- Rozumiem. Jednak co do podróży... Przecież już
kiedyś odwiedzałeś te miejsca, prawda? Poza tym nadal
masz w tym swój interes.
- Zgoda, ale twoja obecność czyni tę wyprawę zupeł-
nie niepodobną do poprzednich. Nigdy tu nie byłaś i mam
wrażenie, że zaczynam patrzeć na wszystko twoimi oczy-
ma. Podróżowanie z tobą jest dla mnie doskonałą zabawą.
Do tej pory niezwykle rzadko pozwalał sobie na zaba-
wę. Praca i obowiązki całkowicie wypełniały jego dorosłe
życie. Tym razem było inaczej. Entuzjazm Mo i sposób,
w jaki patrzyła na świat, były chyba zaraźliwe. Matt nie
miał pojęcia, kiedy zmienił swoją skalę wartości, ale zda-
wał sobie sprawę, że najbardziej zależy mu teraz na tym,
by Mo cudownie spędziła czas, a on mógł obserwować
wyraz szczęścia malujący się na jej twarzy.
- Tak, to dzięki tobie ta podróż tak się różni od poprze-
dnich - zakończył.
- Naprawdę? - Mo poczuła się nieco zakłopotana tym
wyznaniem. - No cóż, bardzo się cieszę. Skoro już raz
przeprawiłam się przez Atlantyk, będę częściej odwiedzać
Europę. Tym razem jednak się cieszę, że jedno z nas wię-
cej podróżowało, bo w przeciwnym razie ciągłe byśmy się
gubili.
- Jeśli ty nadal będziesz wnosić do tej wyprawy entu-
zjazm, ja obiecuję dołożyć doświadczenie.
- Nie sądzisz, że doskonale się uzupełniamy? - zauwa-
żyła Mo.
- Masz rację - odparł Matt.
Popatrzył w jej szeroko otwarte oczy, w których malo-
wała się... czułość? Na zatłoczonej ulicy w samym środku
Paryża poczuł się nagle tak, jakby znajdowali się teraz
w ich własnym, maleńkim świecie. Chciał coś powiedzieć,
ale nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego
wziął Mo za rękę. Miała maleńką, gładką i chłodną dłoń.
- Nie ma nic złego w tym, że przyjaciele trzymają się
za ręce, prawda? - spytał.
- Chyba tak - odparła powoli Mo. Przez jej twarz prze-
mknął jakby cień rozczarowania na dźwięk słowa „przy-
jaciele", ale być może tak się tylko Mattowi wydawało.
Resztę dnia spędzili, spacerując dokoła Ile de la Cite
i Ile Saint-Louis, dwóch wysp leżących w samym sercu
Paryża. Matt zwracał uwagę na zabytki architektury, pod-
czas gdy Mo obserwowała ludzi. Oboje uśmiechnęli się
do siebie na widok starej kobiety o niezwykle pomarsz-
czonej twarzy, która trzymała na kolanach malutkie dziec-
ko. I staruszka, i malec mieli w rękach wędki i łowili ryby
w Sekwanie. Potem Mo i Matt przystanęli na chwilę, by
popatrzeć na zabawną parę, która o coś się kłóciła. Brodaty
mężczyzna trzymający klatkę dla ptaków i zażywna nie-
wiasta wymachująca bagietką wydzierali się na całą ulicę,
ile sił w płucach.
Chytry karzełek z opaską na oku wyciągnął w stronę
Mo plik dziewiętnastowiecznych pocztówek, przedstawia-
jących sceny pornograficzne. Przejrzała je z wyraźnym
zainteresowaniem.
- Czasy się zmieniły - mruknęła, zerkając na Matta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl