[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzrok w ojca. - Z pewnością pomogłoby nam to w ustaleniu, czy chodzi o tę samą
rodzinę.
- Kentona? Kawałek dalej, jeśli mnie pamięć nie myli. - Lord Freddie podrapał się
w głowę. - Zdaje się. że mniej więcej dziesięć mil stąd jest wioska o tej nazwie. Z
tego co wiem, Kentonowie mieli tam posiadłość od czasów Wilhelma Zdobywcy,
ale czy mieszkają tam jeszcze... Tak jak mówiłem, John był młodszym synem, a
jego matka umarła jeszcze za jego życia. Co stało się z ojcem i bratem, nie mam
pojęcia.
- Och, to musi być ta sama rodzina, z całą pewno ścią! - zawołała podekscytowana
Frances. - W przeciwnym razie za dużo byłoby tych zbiegów okoliczno ści. Tylko
nie rozumiem jednego. - Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Jak to się stało, że
Eliza Hammond, która, jak widać, opuściła Riding Park, żeby wyjść za mąż,
skończyła jako samotna kobieta w ciąży, zdana na łaskę i niełaskę brata?
- Dlaczego tak cię to wszystko interesuje, moja droga? - spytał lord Freddie. - Nie
myślałem o Johnie Kentonie od blisko dwudziestu lat.
rances pokazała mu książkę przyrodniczą należącą do Lavender.
- Chodzi o to, że panna Brabant dostała tę książkę w prezencie - wyjaśniła - i
zaczęła się zastanawiać, do
kogo należała z początku. Na karcie tytułowej jest herb Kentonów, widzisz, a
panna Brabant dostała ją od pana Hammonda, który odziedziczył ją po swojej
matce.
- Przyrodnicza, mówisz? - Lord Freddie szybko przerzucał stronice. - Tak, to musi
być książka Johna, z całą pewnością. Właśnie takie rzeczy czytywał. I mó-
wiesz, że pan Hammond dostał ją od swojej matki? -Spojrzał na Lavender. -
Bardzo wymowne, nieprawdaż, panno Brabant?
Lavender nagle zaschło w gardle. Rzeczywiście sugerowało to, że Eliza Hammond
wyszła za Johna Ken-tona, dostała tę przyrodniczą książkę od niego, a po niej
otrzymał ją jej syn, jedyny wnuk sir Thomasa.
- Czegoś tu jednak nie rozumiem. Skoro panna Hammond i pan Kenton wzięli
ślub, dlaczego w takim razie była zmuszona powrócić do domu brata i tam urodzić
dziecko? I dlaczego nie powiedziała nikomu o ślubie?
Przerwała, całkiem zdezorientowana na widok pełnych współczucia min
zebranych, naturalnie z wyjątkiem Julii, która z pewnością snuła złośliwe
przypuszczenia. Caroline delikatnie odstawiła filiżankę na stolik.
- Sądzę, najdroższa Lavender, że musimy wziąć pod uwagę inną możliwość, a
mianowicie, że ślub się nie odbył. Z tego, co mówił lord Freddie, wynika, że sir
Thomas chciał, aby jego syn ożenił się bogato. Załóż-
my, że Johnowi Kentonowi nie udało się uzyskać zgody ojca na ślub i porzucił
zamiar poślubienia Elizy.
- I zostawił ją w ciąży i bez środków do życia - zakończyła Julia, klaszcząc w
dłonie. - O, tak, podoba mi się ten pomysł.
Pozostali spojrzeli na nią z nieskrywaną niechęcią.
- Wygląda na to, że to najbardziej prawdopodobne rozwiązanie - powiedziała
przygnębiona Frances.-Biedna Eliza. I biedny pan Hammond. To niesprawiedliwe!
Caroline popatrzyła ciepło na Lavender.
- Odnoszę wrażenie, że najlepiej będzie pomówić o tym z samym panem
Hammondem. Możliwe, że sir Thomas zna odpowiedz, ale moim zdaniem nie
powinnaś zwracać się do niego za plecami pana Hammonda. - Upiła łyk herbaty. -
Kiedy sir Thomas po raz pierwszy wziął tę książkę do ręki, uznałam to za bardzo
dziwne, a teraz poddaliśmy całą historię drobiazgowej analizie, nie zważając na to,
czy mamy do tego prawo. Stawiam dziesięć do jednego, że jest inne wyjaśnienie i
na pewno pan Hammond go udzieli, jeśli go o to spytamy.
- W Riding Park jest portret Johna Kentona - powiedział nagle lord Freddie. - Wisi
w galerii, obok tego, na którym namalowano cię jako młodą dziewczynę, moja
droga. - Uśmiechnął się z czułością do lady Annę - Jest wprawdzie nieduży, ale
malarz dobrze uchwycił podobieństwo.
- Naturalnie! - zawołała Lavender. - Przyglądałam się mu tamtej nocy podczas
balu. Ciemnowłosy dżentelmen, niezwykle przystojny.
v Podobny do pana Hammonda? - spytała Frances niecierpliwie.
Lavender z uśmiechem pokręciła głową.
- Nie jestem pewna. Nanny Pryor, moja dawna niania, twierdzi, że pan Hammond
odziedziczył urodę po rodzinie matki,
Frances zrzedła mina.
- Tym bardziej - powiedziała Caroline z werwą -powinnaś porozmawiać z panem
Hammondem o tej książce tak szybko, jak to możliwe, Lavender. Jestem pewna, że
tę tajemnicę da się rozwiązać bez niepotrzebnych spekulacji z naszej strony.
Rozmowa na powrót zeszła na inne tematy, ale Lavender siedziała w milczeniu,
popijając herbatę i nie biorąc udziału w dyskusji. Perspektywa ponownego
spotkania z Barneyem wystarczająco ją przytłoczyła, nawet gdyby nie zamierzała
wytłumaczyć mu, jak to się stało, że ni stąd, ni zowąd zainteresowała się historią
jego rodziny. Jeśli sądzić po jego dumie, którą nieraz demonstrował w jej
obecności, na pewno nie ucieszy się z jej pytań. O wiele łatwiej byłoby się zwrócić
do sir Thomasa Kentona i poprosić, żeby opowiedział o Johnie coś więcej,
wiedziała jednak, że Caroline ma słuszność. Barney powinien dowiedzieć się o
wszystkim pierwszy.
Pomimo gorących modłów Lavender o deszcz następnego ranka nie padało.
Frances stanowczo twierdziła, że powinny iść na spacer do Abbot Quincey i wy-
pytać Bameya Hammonda o pochodzenie książki,
a chociaż Lavender chciała się wymówić od proponowanej wycieczki, w końcu
ustąpiła, dochodząc do wniosku, że zwykła uczciwość wymaga, aby Barney jak
najszybciej dowiedział się o możliwych powiązaniach z rodziną Kentonów.
Dzień był piękny. Słońce rzucało ciepły blask, a w żywopłotach śpiewały ptaki,
lecz tym razem Lavender nie miała ochoty się zatrzymywać, by podziwiać widoki i
odgłosy wsi. Drogi były trochę błotniste, toteż po przejściu mili Frances zaczęła
narzekać, że miasteczko jest wyjątkowo daleko od Hewly. Dla Lavender było
stanowczo za blisko. W mgnieniu oka znalazły się w Abbot Quincey i ruszyły
główną ulicą. Jakie to szczęście, że mogła liczyć na moralne wsparcie Frances i
lady Annę. Plecy prosto, głowa do góry!" - Niemal słyszała szorstki głos ojca,
kiedy szła w górę ulicy, ścigana ciekawskimi spojrzeniami przechodniów. Nie
masz się czego wstydzić, dziewczyno".
Lavender wyprostowała plecy i patrzyła prosto przed siebie, a mijając gospodę
Pod Aniołem", piekarnię i modystki, zastanawiała się, który z tych ludzi widział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]