[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zachowaniu w roślinach ukrytej mocy. Ruszał za nią, bo w szarzejącym półmroku mogła spaść z
urwiska. Gdy schodzili do ceglanej niszy stromą ścieżką obok zburzonego fortu, żuła świeże łodygi
dzikiego maku, śmiejąc się z cicha, że to lepsze niż amfa.
Wtedy jej zęby zieleniały, a ślina w kącikach ust robiła się brunatna, jakby nażarła się mokrej ziemi
zmieszanej z rudym igliwiem sosen.
Jakub schodzi w ciemność
W ścianie ceglanej niszy któregoś wieczora spostrzegł niewyrazny zarys drzwi do dalszych
pomieszczeń fortu. Były zamurowane białą cegłą. Zakrzepły cement wypływał ze szczelin jak sople
brudnego lodu. Ileż to razy w dzieciństwie słyszał opowieści o żołnierzach, którzy nie zdążyli uciec
na Zachód przed armią nadciągającą ze Wschodu i - jak mówiono - wciąż ukrywają się w głębi
Gradowej Góry. Pamiętał, że byli nawet tacy, co przysięgali, że na własne oczy widzieli czarne
sylwetki ludzi o pałających głodem oczach, którzy w podartych mundurach esesmańskich, z
bagnetami w ręku, wychodzili nocą spod ziemi i szukali czegoś na trawiastych zboczach. Słodkie
strachy dzieciństwa. W starych domach koło dworca - mówiła ciotka Zofia, znacząco ściszając głos -
opowiadano sobie o niewyjaśnionych zaginięciach młodych kobiet na osiedlu za rosyjskimi
cmentarzami. Co jakiś czas ktoś odkrywał na ścieżkach pod murami fortów ślady podkutych butów,
które wiodły od zardzewiałych drzwi kazamat przez gąszcz dzikiego bzu w stronę stawu i znikały w
zaroślach przy gmachu sądów. Cóż się dziwić, że mało kto kręcił się po zachodzie słońca na
zrujnowanych bastionach.
203
T
Gdy nadchodziła noc, kładł się pod ścianą i palcami wodził po tynku. Hilda spała pod kłębowiskiem
koców. W żółtym świetle świecy wszystko zdawało się zamierać. Krew nie chciała popychać serca,
serce nie chciało popychać krwi. Zakurzone pajęczyny falowały nad płomieniem. my, zmęczone
wieczornym wirowaniem, przywierały do tynku jak spalone liście. Suche wapno sypało się spod
paznokcia jak popiół. Patrząc w sufit, czuł nad sobą ciężkie masy ziemi, w której wydrążono ceglane
tunele. Przytłaczająca ciemność. Splątane korzenie. Granitowe głazy. %7łwir.
We czwartek koło dziesiątej, gdy jeszcze spał, do niszy weszło kilku mężczyzn w skórzanych
kurtkach i dresach. Kopnęli go w plecy, przycisnęli kolanem, wyciągnęli z kieszeni wszystkie
monety, jakie miał. Wyrwany ze snu, półprzytomny, obolały, z wykręconymi rękami, patrzył w
przerażeniu na to, co robili z Hildą. Nawet nie krzyczała. Tylko zamknięte oczy, warga przygryzana z
bólu, czerwone otarcia na gołym łokciu. Zresztą potem śmiała się jakimś niedobrym śmiechem,
mściwie, z pogardą. Skulona, z kolanami pod brodą, odwrócona do ściany, jak chore zwierzę w
gniezdzie z cierni, wymiotowała żółcią i nie chciała mu spojrzeć w twarz. To było gorsze niż
cokolwiek. Chciał ją okryć kocami, ale odepchnęła go. Czego chce? Niech spływa! Nie jest lepszy
od tamtych! Zaczęła coś mówić o matce, gwałtownie, wściekle. Przeklinała ojca. Przysięgała, że
podpali całe to kurewskie miasto, które już dawno powinno zapaść się pod ziemię. Biła pięścią w
ścianę. Tak, zrobi to! Drżały jej palce, gdy z plastikowej butelki nalewała wodę do kubka. Musiała
mieć gorączkę. Koło trzeciej spadł deszcz. W zaroślach głogu szumiały krople. Woda spadała na
posadzkę przy wejściu do ceglanej niszy.
Gdy przestało padać, wyszedł na zbocze. Drzewa na Gradowej Górze parowały. Wieża kościoła
Mariackiego unosiła się nad jeziorem mgły. Miasto wyglądało jak przesłonięta
przezroczystą zasłoną szachownica do gry, której reguł nikt nie zna. Mokre dachy dworca lśniły. Pod
wieczór Hilda zaczęła kaszleć. Chciał ją zaciągnąć do szpitala na Nowych Ogrodach, ale był zbyt
zmęczony, by się ruszyć; zresztą nie chciała nawet o tym słyszeć. Położyła się w swoim kącie. Deszcz
szumiał w głogach. Oddychała z trudem. Podał jej wodę, ale odepchnęła kubek. Usiadł pod ścianą i
przez szparę w żelaznych drzwiach patrzył na krople spadające z gałęzi. Nie mógł sobie
przypomnieć, skąd się tu wziął i po co tu jest. - Tak - myślał - dyby nie to przeklęte strzelanie zdjęć
aparatem Minolta na Znieżce, gdyby nie ta dzika pasja robienia przy każdej okazji meksykańskich
sałatek, szklane zrenice w chwilach erotycznego uniesienia, kozackie okrzyki podczas jazdy na
rowerze w kolorze różu pompejańskiego (Doktor Ziwago z Julią Christie oglądany na wideo), gdyby
nie te dezodoranty, tusze, pudry, płyny, wody kolońskie, cała ta szklana bateria na półce pod lustrem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]