[ Pobierz całość w formacie PDF ]
70
ciągnął Noah, ignorując jej wyciągniętą rękę. Wyraznie starał się zachować
dystans. - Zdarzają się chwile, kiedy każdy potrzebuje wsparcia. Mówię z
doświadczenia. Gdybym przyznał się, że nie radzę sobie z kłopotami, że zle się
dzieje w mojej rodzinie... przecież wiedziałem, że Belinda ma depresję, że
sytuacja ją przerasta... Gdybym z kimś porozmawiał, może dzieci nadal miałyby
matkę.
Wzdrygnęła się. Wszystko, co mówił, było prawdą.
Może powinien był szukać pomocy, może... Tak czy inaczej dopóki Belinda się
nie znajdzie, Noah pozostaje nietykalny. Nagle poczuła dotyk jego palca na
policzku.
- Tak wiele dałaś mojej rodzinie. Pozwól mi być przy tobie. Podtrzymam cię.
Złapię. Nie dam ci upaść.
Gładził ją po twarzy. Kolana miała jak z waty, oddech przyśpieszony; drżała.
Wiedziała, że jej marzenie nigdy się nie spełni, a jednak trudno było oprzeć się
pokusie. Gdyby dopuściła Noaha do swoich tajemnic...
Nie, to by ją za dużo kosztowało.
- Nie, Noah. Nie zdołasz. Nawet nie masz takiego prawa.
- W porządku - rzekł, cofając rękę. - Dzięki za kolację i postrzyżyny.
- Drobiazg.
- Drobiazg? Nawet nie wiesz, ile to wszystko dla mnie znaczy. Dzieci cię kochają.
A ja jestem szczęśliwy, widząc uśmiechy na ich buziach.
Psiakość! Wzruszona, pragnęła go przytulić.
- Noah, zawarliśmy układ...
Układ? Sama przed sobą bała się przyznać, że Branniga-nowie stali się ważną
częścią jej życia.
Drgnęła, kiedy położył rękę na jej ramieniu.
71
Melina James
- Wiem, że nie mam prawa cię o nic prosić, ale błagam, zgódz się, żebym został
twoim przyjacielem.
Zbyt długo żyła samotnie. Zamknęła oczy, rozkoszując się falą ciepła, która ją
zalała. Przez moment nie była sama; była z Noahem, ale nie mogła mu wyjawić,
ile jego dotyk i słowa dla niej znaczą.
Po chwili z ciężkim sercem odsunęła się od niego.
- Nie rozumiesz, Noah. Nie mogę się z tobą przyjaznić. Zdecydowanym krokiem
ruszyła do sypialni, zamknęła
drzwi i zaciągnęła zasłony. Bała się emocji, jakie Noah w niej wzbudzał. Bała się
go. Bała się siebie. Sprawy zaszły za daleko. Muli sprzedać dom i wyjechać, zanim...
Wpatrywała się w zasłonięte okno, wiedząc, że Noah przy sztucznym świetle pracuje
na werandzie. Roztrzęsiona, nie potrafiła znalezć sobie miejsca.
Jeżeli natychmiast nie wyjedzie, jeżeli zostanie tu tydzień dłużej, wylądują w łóżku.
Nie miała co do tego wątpliwości. Zwykły dotyk wystarczył, by płonęła. Takie
rzeczy się nie zdarzają w normalnym świecie. Przez wiele lat kochała Marka do
szaleństwa, lubiła, gdy jej dotykał. Ale nie reagowała tak, jak na dotyk Noaha.
Jeszcze jedno muśnięcie i zostaną kochankami.
Piękny, krótki związek bez przyszłości. Bo nie mogłaby dzielić życia z
mężczyzną, który nie jest w separacji, nie jest rozwiedziony, nie jest wdowcem. I
który nie wie, dlaczego ona nigdy więcej nie zamierza wyjść za mąż.
Zacisnęła powieki. Słowa Noaha dzwoniły jej w głowie: Podtrzymam cię.
Złapię. Nie dam ci upaść".
Tym razem nie rozpaczała po Codym. Ani po Marku. Po prostu chciała nacieszyć
się dłużej Branniganami. Oddałaby
Piękna sąsiadka
235
wszystko, aby pogładzić Noaha po policzku, wycałować jego dzieci. Na myśl o
rozstaniu z nimi czuła identyczny ból, jak dwa lata temu.
Rowdy, Cilla, Tim, Noah. Uwielbiała całą czwórkę. A oni należą do innej
kobiety, która, będąc nieobecna, wywiera większy wpływ na ich życie, niż
gdyby mieszkała z nimi pod jednym dachem.
Około dziesiątej Joe podrzucił zmęczonego, ale uśmiechniętego Tima. Uśmiechał
się, bo dobrze się bawił u Joego, bo Noah pracował na werandzie, bo Jennifer nie
było w polu widzenia.
- Cześć, tato. - Chłopiec pomachał do ojca. - Idę do Jen.
- Jak ci minęło popołudnie? - Noah zawołał za synem.
- Zwietnie. Swansi wygrali. Ale to był mecz!
- Podobał ci się? To dobrze.
Tim ponownie pomachał do ojca, po czym ruszył na poszukiwanie Jennifer.
Joe podszedł do werandy.
- Dzieciaki traktują Jenny, jakby była ich matką, prawda? - spytał cicho.
Przez chwilę Noah milczał. Od kilku dni spodziewał się takiego pytania.
Wreszcie skinął głową i odparł szeptem:
- Są jeszcze małe. Potrzebują matki.
- A ty potrzebujesz opiekunki do dzieci i kucharki..
- O co ci chodzi, Joe? Jestem zmęczony. Nie mam ochoty na zgadywanki.
- Czy Jenny opowiadała ci o sobie? O swojej przeszłości? O tym, dlaczego się tu
przeniosła?
- Wspomniała, że jest rozwiedziona i nie tęskni za byłym.
236
Melissa James
Joe potarł czoło i westchnął głośno. Widać było, że szuka właściwych słów.
- Lepiej nic nie mów, Joe - powiedział Noah, zrywając kolejną starą deskę.
Jeszcze kilka i może zaczynać kładzenie nowych. - Jennifer nie byłaby
zadowolona. Kiedy zechce, sama mi o wszystkim opowie.
- Nie rozumiesz, na tym polega cały kłopot. Ona nigdy nikomu nie opowiada o
swoim życiu prywatnym. Nawet rodzicom nic nie mówiła. Owszem, chodziła na
jakąś terapię, ale z bliskimi nie rozmawiała. Jeśli tobie się zwierzy... jeśli się zwie-
rzy, to dlatego, że... - Starzec zaklął pod nosem. - %7łe znaczysz dla niej więcej niż
ktokolwiek inny. Jesteś porządnym człowiekiem. Może będziesz próbował jej
pomóc. Ale nie wiem, czy to ci wystarczy. I kiedy w końcu postanowisz ruszyć
dalej i zabierzesz z sobą dzieciaki, Jennifer się załamie.
Nie groził, nie ostrzegał, po prostu stwierdzał fakt: Jennifer się załamie. A on,
Noah, będzie temu winien.
Noah milczał. Co miał powiedzieć? %7łe ona tak wiele mu dała, a jedyne, czym on
może się odwdzięczyć, to nowa weranda? Mając nową werandę, Jennifer
przypuszczalnie sprzeda dom i wyjedzie...
Nagle otrząsnął się. Wyjedzie? A co z nim, z jego życiem, z dziećmi, które znów
zaczęły się uśmiechać?
Joe przyglądał mu się bez słowa.
- Dotarło, co? Bierzesz wszystko, co ona ma ci do zaoferowania, ale to ci nie
wystarcza. Pragniesz więcej, prawda? Ale dopóki nie będziesz wolny, dopóki nie
odkryjesz, co się stało z twoją żoną, dopóki nie naprawisz relacji z Timem, to nie
mieszaj mojej Jenny w głowie, bo możesz wyrządzić jej krzywdę. Przeżyłeś
tragedię, ale ona też. - Staruszek wes-
Piękna sąsiadka
237
[ Pobierz całość w formacie PDF ]