[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dokładne rozpoznanie trzeba jednak odło\yć. Zmrok tu
zapada szybciej ni\ na otwartej przestrzeni.
 Jutro będziemy mogli zacząć planowe działanie 
dorzucił Kes.  Trzeba ustalić dokładny wiek tego miasta...
Zbadać wnętrza budynków... Wzmocni się stropy tych, w
których automaty znajdą coś ciekawego. Mo\e dowiemy się,
co sprawiło, \e ich cywilizacja  a z nią razem to miasto 
uległa tak zupełnemu zniszczeniu... Po pierwszych krokach
uzyskali zupełną pewność, \e miasto zbudowała inteligencja
równa ich własnej; chocia\ tak bardzo obce, we wszystkich
niemal szczegółach wykazywało świadomy zamysł i wyrazną
celowość. Głębokie, wąskie kaniony pomiędzy budowlami
przecinały i łączyły się z sobą, tworząc planowy system
arterii komunikacyjnych, a betonowe ściany chroniły
najwyrazniej wnętrza zamieszkiwane przez \ywe, im
podobne istoty. Niektóre z budynków, przecięte a\ do ziemi
uderzeniem niepojętej siły, odsłaniały szeregi ciasnych
komórek, poprzedzielanych działowymi ścianami, trochę jak
w pszczelich plastrach  to
wyglądało, jak gdyby ka\dy z mieszkańców miasta pragnął
odciąć się i odgrodzić od innych  jakby nawet ich
obecności musiał się bać, jakby ona mogła być
zagro\eniem. I mimo woli stawiali sobie pytanie  co mogło
zrodzić ten lęk? Szli wolno, niepewni i spłoszeni; męczyła
monotonia szarych prostopadłościanów, gdziekolwiek
spojrzeli, przewa\ał kamień, był tym tworzywem, które tu
najskuteczniej opierało się działaniu czasu  to, co ich
otaczało, było ju\ tylko ponurą, kamienną pustynią. Pustka i
cisza stawały się niesamowite: słyszeli tylko kroki, własne '
kroki odbite od poczerniałych murów, zwielokrotnione,
napierające echem ze wszystkich stron. Mimo woli zaczynali
się skradać, szli ju\ niemal na palcach  narastająca
ciemność i to przemykanie się chyłkiem potęgowało budzący
się w nich strach.
 Zwiatła  powiedział nie swoim głosem Taave. Dwie
strugi blasku, bijące z reflektorów zapalonych natychmiast
przez towarzyszące archeologom roboty, uderzyły w
otaczający półmrok, rozdarły go, usuwając na boki: przed
nimi otwarł się biały korytarz zimnego światła, zmierzch
wokół zgęstniał, dwoma czarnymi, nieprzeniknionymi
ścianami całkowitej ciemności stając nieruchomo po jego
obu stronach.
 Wracajmy, Taave...  poprosiła cicho Re'noe. Jej szept,
jak przedtem kroki, wypełnił ciszę, odbijał się od murów. 
Przyjdziemy przecie\ jutro. Teraz... i tak nic więcej nie
zdołamy zobaczyć. Za ciemno...
Miał skinąć głową (bo choć ciekawość popychała go dalej,
wiedział, \e nie ma prawa: czuł się odpowiedzialny za
wszystkich)  gdy nagle światła posuwającego się
niespiesznie i uparcie robota wyłoniły jakiś kształt na
krawędzi chodnika, jeszcze nie rozpoznany, a ju\
niepokojący  jakby rzucone w pośpiechu suche,
powyginane drewienka, przemieszane ze sobą wokół
polśniewającej matowo spomiędzy nich, gładkiej, po\ółkłej
kuli, której kształt był im przecie\ tak bardzo znajomy.
 Człowiek  powiedział Tanith. Le\ał twarzą do ziemi,
piszczele rąk bezradnym w swej bezcelowości ruchem
osłaniały wciśniętą w ramiona kulę czaszki przed
zagro\eniem, wobec którego wątła zapora rąk i zaciśniętych
palców nie mogła stanowić \adnego zabezpieczenia. Le\ał
skulony, zwinięty w kłębek jak zwierzę  tak jak był kiedyś
upadł, gdy to, co pogrzebało miasto zwałami \u\lu i zmiotło
z powierzchni Ziemi całą cywilizację, dognało go pod samym
murem domu,
w którym  być mo\e  szukał jeszcze schronienia,
schronienia, jakim ten dom być ju\ nie mógł. Stali jak
skamieniali  \adne z nich nie znajdowało siły, by się
poruszyć, by nieco głębiej zaczerpnąć tchu.
 Mieszkaniec tego miasta, który zginął z nim razem 
powiedział w końcu ktoś, czyjego głosu nie rozpoznali w
nabrzmiewającej echami ciszy, tak był schrypnięty i obcy.
Znów zapadło milczenie, przerywane tylko wysokim,
metalicznym buczeniem jednego z dwóch robotów; obracał
się powoli i metodycznie wokół swej osi, jego promienie
wodzące szerokim, płaskim łukiem przeorywały ciemność,
ślizgały się po murach, wpełzały w puste i ślepe otwory,
sunęły po zwałach ruin. Znieruchomiały nagle.
 Drugi  rozpoznał Kes.
Ten drugi le\ał na plecach; opadła dolna szczęka zdawała
się otwierać w bezgłośnym krzyku, od którego nieomal
wyskakiwała ze stawów, spomiędzy wyszczerzonych,
pociemniałych w ciągu wieków zębów szarą stru\ką
wysypywał się popiół, którego odkopujące roboty nie zdołały
całkowicie usunąć z wnętrza czaszki. Cienkie, wygięte kostki
skurczonych w chwili agonii palców, których człony, spojone
czarnym \u\lem, nie rozłączyły się z sobą, przyciskały do
.piersi coś, co ju\ nie istniało: tylko brunatne smugi
świadczyły, \e przedmiot ów  mo\e pancerna skrzynka?
 był wykonany z metalu. Jego zawartość była za to nie
naruszona: grube, wielkości ziaren grochu, połyskliwe
kryształy, jakie kiedyś musiała zawierać owa skrzynka, lśniły
tęczowym, zimnym i ostrym blaskiem spomiędzy
wysklepionych, sterczących łukowato \eber.
 Ten coś chciał uratować, ocalić...  powiedział cicho
Taave.  I dobrze wybrał, kryształy przetrwały wszystko...
 Co one mogły oznaczać w jego świecie? Musiały być
bardzo cenne, skoro zabrał je z sobą.  Powoli wracali do
równowagi, wstrząs, wywołany widokiem ludzkich
szczątków, mijał.
 Przypominają triudurowe kryształy... wyglądem. Mają
nawet tę samą wielkość...
 Myślisz, \e...?
 Przecie\ musieli w jakiś sposób utrwalać, przechowywać
swą wiedzą, dzieła sztuki, naukę... Więc dlaczego nie w ten?
 Och, moglibyśmy je mo\e odtworzyć. Wtedy
zrozumielibyśmy...
 Wątpię... Nigdy nie będziemy wiedzieć dość du\o, aby
móc ich ocenić...
 Powinniśmy chocia\ spróbować. Kes wzruszył ramionami
 a mo\e tylko tak im się wydawało w półmroku. Nie
poruszył się, czekał  tak jak i wszyscy  patrząc, jak
Tanith wchodzi w oślepiający sto\ek skupionych świateł
robota, jak staje i pochyla się nad pociemniałym szkieletem.
Przez chwilę stał  nieruchomy, spokojny  potem
przykucnął; z twarzą w ostrych światłach twardą i
wyostrzoną jak maska. Wyciągnął rękę, jego otwarte palce
zawahały się jakby, ale to trwało krótko, bo ju\ w tej samej
chwili sięgnął pod nagie kości \eber. wydobywając garść
lśniących, wielkich kryształów; na jego otwartej dłoni wydały
im się jaśniejsze, a jednocześnie bardziej obce ni\
przedtem. Wstał, miał ju\ wracać  kiedy Re'noe,
wpatrzona szeroko otwartymi oczami w połyskliwe kryształy,
spytała  jakby one ju\ zaraz, teraz mogły jej odpowiedzieć:
 Dlaczego...?  Podniosła zaciśniętą w pięść rękę,
przycisnęła do ust, milczała chwilę  potem, cofając ją
gwałtownie, dokończyła:  Dlaczego oni... czy musieli tak
zginąć?
 Nie mogę pojąć, nie potrafię wymyślić sobie, nawet tak,
 na roboczo", czegoś, co by mi wyjaśniało, w jaki sposób
zginęli, co stało się przyczyną tej straszliwej zagłady... 
Tanith i Taave pochylali się nad pionowym szybem
prowadzącym w głąb ziemi, do wnętrza jednego ze
schronów, których skomplikowany system odkryli pod
miastem; ich przeznaczenie wcią\ jeszcze nie było całkiem
jasne. Kończyli dokumentację dziwnego pomieszczenia, był
dzień, w słonecznym świetle, którego odblask dochodził
nawet tu. na dno wykopu, mówiło się swobodniej, wszystko
wyglądało inaczej, nie tak przera\ająco jak w nocy.  Czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl