[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Doprowadz się do porządku.
Masz spotkanie.
ROZDZIAA 24
Sami ruszył w stronę północnych obrzeży Gazy i po jakimś czasie wjechał w
piaszczyste uliczki obozu dla uchodzców Dżabalia. Wydawało się, że wszystkie elementy
otoczenia, skąpane w mroku burzy piaskowej, napływają w ich stronę, niesione wiatrem.
Dzieci goniły za kozą, z chmury pyłu wyłaniały się niebieskie śmieciarki przekazane przez
Unię Europejską, a po wąskiej drodze podskakiwał wózek zaprzężony w osła. Sami omijał te
przeszkody, nie zdejmując nogi z gazu. Po chwili zjechał na pobocze w północnej części
obozu.
- Wysiadaj - powiedział.
Na końcu ulicy wznosiła się porośnięta krzewami wydma, a dalej, za jej szczytem,
widać było fałdy piasku ciągnące się przez niemal kilometr aż do ogrodzenia, które oznaczało
kres Strefy Gazy i początek Izraela. W cieniu nagiej ściany, oparty o maskę białego dżipa, stał
krępy mężczyzna w czarnym podkoszulku i ciemnozielonych spodniach typowych dla
bojówkarzy. Omar Jussef wyczuł, że uważnie ocenia jego, Samiego i luksusowy wóz.
Sami przeciął alejkę niewiele szerszą od jego barczystych ramion. Podłoże było
wylane betonem, z wąskim zagłębieniem pośrodku, którym spływała woda w porze
deszczów. Teraz było sucho i w alejce walały się śmieci - opakowania po tanich ciastkach,
puste plastikowe butelki, obierki warzyw i owoców, a nawet skórzany sandałek oblepiony
piaskiem i pyłem.
Omar Jussef ruszył za Samim wąską uliczką, potykając się o odpadki. Zagłębili się w
labirynt parterowych ruder z pustaków. Był zdumiony, że Sami tak dobrze orientuje się w tym
miejscu. W Dehajszy nieobce mu było każde smutne domostwo, potrafił rozpoznać znajome
rysy nawet w twarzach dzieci, które widział po raz pierwszy. Lecz tutaj każdy zakątek
wydawał się identyczny, a dzieci spoglądały na niego milczącymi, pustymi oczami.
Swojskie dzwięki - matki nawołujące dzieci, odgłos ociekającej szmaty przecierającej
betonową podłogę - ucichły, gdy Sami skręcił w alejkę, która łączyła się z główną ulicą
obozu. Młody człowiek pochylił się pod wiadrami i miotłami zwieszającymi się z
postrzępionego płóciennego zadaszenia nad małym sklepikiem na rogu. Przeszedł szybko
przez zatłoczoną uliczkę i wszedł do restauracji serwującej falafel. Omar Jussef minął w
wejściu sczerniałą patelnię, na której skwierczały kulki z ciecierzycy. Sami skinął głową
jakiemuś mężczyznie, który siekał pomidory przy kontuarze, i zaczął wchodzić po
prowizorycznych schodach na tyłach lokalu, pokonując po trzy stopnie naraz.
Schody prowadziły do skromnej sali jadalnej pełnej tanich ozdób. Zciany i podłoga
były wyłożone różowymi płytkami. Funkcję stołów pełniły stalowe ramy zwieńczone blatami
ze sztucznego i poobtłukiwanego na brzegach marmuru. Krzesła wykonano z chromowanych
rur wyłożonych puszystymi siedziskami. Nie usunięto z nich plastikowego opakowania, ale
miejscami było już rozerwane i obłaziło.
Portrety i zdjęcia wiszące na obu ścianach ukazywały młodego człowieka po
dwudziestce, o zadbanych włosach z przedziałkiem po lewej stronie i gęstej przylizanej
brodzie, której nigdy nie golił. Niektóre fotografie stanowiły montaż - postać mężczyzny
widniała na tle Kopuły na Skale, a jedna na tle meczetu Al-Aksa. Jakiś miejscowy artysta
skopiował zdjęcia tak, żeby wyglądały na niezdarną dziecięcą wersję obrazów olejnych.
Tę samą fotografię przeniesiono na tani dywanik modlitewny, wiszący na
przeciwległej ścianie.
Sami usiadł przy stoliku obok okna i zaczął obserwować ulicę w dole. Zapalił
papierosa.
Omar Jussef stanął przy stoliku i wyciągnął chusteczkę, żeby wytrzeć z czoła i szyi
pot i pył. Sami wskazał miejsce naprzeciwko swojego, ale Omar pokręcił przecząco głową.
- Zanim usiądę, powiesz mi, o co chodzi - oznajmił.
Sami spojrzał na niego i wypuścił wolno dym z ust.
- Przykro mi, że wyciągnąłem cię z pogrzebu w takim pośpiechu. Ale jest rozkaz, żeby
cię zabić - wyjaśnił.
Omar Jussef zastanawiał się przez chwilę, czy to nie Sami ma być wykonawcą
wyroku; w oczach młodego człowieka dostrzegł coś dziwnego. Wątpił jednak, czy Sami
przyprowadziłby go w tak uczęszczane miejsce, by dokonać egzekucji.
- Musiałem cię stamtąd wyciągnąć. Rozkaz wydał jeden z członków rady
rewolucyjnej - powiedział Sami. Zaciągnął się ponownie i spojrzał na zegarek. - Może trzeba
będzie tu trochę poczekać. Siadaj, zjemy coś.
Omar Jussef usiadł z wysiłkiem na niewygodnym krześle. Bolały go kolana. Ciepły
wiatr poruszał oknami restauracji.
- Kto to jest? Kto chce, żebym zginął?
- Jeszcze nie wiem. Ale nie powinieneś przebywać w pobliżu tych ludzi. - Zgniótł
niedopałek w popielniczce z folii aluminiowej. - Zjedzmy coś.
Do ich stolika podszedł chudy młodzieniec. Biały T-shirt miał ubrudzony na brzuchu,
widać było na nim czerwone od papryki ślady dłoni. Podkoszulek zwisał na wąskich
ramionach, twarz była koścista i zmęczona. Przypominał Omarowi Jussefowi martwego
chłopca w domu Hussajniego.
Zamówili falafla, hummus i talerz marynat i oliwek. Młody kelner chciał się już
odwrócić, kiedy Omar Jussef spytał go o mężczyznę na portretach.
- To syn właściciela - wyjaśnił młodzieniec. - Poniósł męczeńską śmierć podczas akcji
w pizzerii.
Omar Jussef przypomniał sobie ten zamach. Bomba eksplodowała w jakiejś pizzerii w
Tel Awiwie czy w innym mieście w jego okolicach. Zginęło wówczas dwanaście osób w
restauracji.
- Tu nie grozi taki atak - oznajmił kelner. - To jedyny plus, jeśli chodzi o stołowanie
się w Gazie.
- Trzeba było poczekać, aż spróbuję jedzenia, zanim mi to powiedziałeś -
skomentował Omar Jussef, parskając ochrypłym śmiechem.
Młodzieniec zachichotał i oddalił się z zamówieniem.
- Jesteś nadzwyczaj wesoły - zauważył Sami.
- Myślisz, że nie biorę poważnie tego rozkazu? Jestem teraz zależny od ciebie.
Powiedz mi, jak sobie z tym poradzić.
- Wplątałeś się w coś, Abu Ramizie. To wszystko, co mogę ci powiedzieć. W jakiś
sposób historia z Ejadem Maszarawim ma związek ze sprawami znacznie ważniejszymi niż
wolność jednego wykładowcy. Nie wiem jaki związek, ale staram się to ustalić.
- Pozwól, bym ci towarzyszył w tych poszukiwaniach.
Sami uśmiechnął się i otworzył szeroko ramiona.
- Już to zrobiłem.
Omar Jussef rozejrzał się po pustej restauracji.
- Z kim mamy się tu spotkać?
- Dowiedziałem się, kto zabił Jamesa.
- Na Allaha!
- Przyjdą tu lada chwila.
Omar Jussef podniósł się z krzesła i uderzył dłońmi o blat stolika.
- Ci dranie mają tu przyjść?
- Spokojnie, Abu Ramizie. Nie sądzę, by byli to ludzie, których szukasz.
- Zamordowali przedstawiciela ONZ-u. Zabili Jamesa.
- Dlatego, że ktoś im kazał. Albo zapłacił. Chcesz tego, który wydaje rozkazy, a nie
tych gości. Ale musisz to z nich wyciągnąć. Bardzo ostrożnie.
- Dranie. - Omar Jussef po raz drugi uderzył dłońmi o blat stolika.
- Prawda. Ale to dranie, którzy uświadamiają sobie, że może posunęli się za daleko i
teraz wierzą, że uda im się ocalić tyłki, pomagając mi. - Sami wyciągnął rękę i zmusił
łagodnie Omara Jussefa, by usiadł z powrotem na krześle. - I tobie.
- Kim są?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]