[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wheldrake a, wytwór poetyckiej wyobrazni raczej niż zródło wiarygodnych in-
formacji. Zresztą, czy te siostry w ogóle istnieją? A może w całości są wymysłem
barda z Putney? Może wszyscy obecni gonią od dłuższego czasu jedynie za chi-
merą, czyli płodem romantycznej nadwrażliwości?
 No dobrze, sir  powiedział Elryk podsycając dopiero co rozniecony
ogień, jeszcze bowiem przed jego niespodziewanym przybyciem Phattowie za-
138
mierzali rozbić tu obóz  czy te twoje stare rymy są w stanie powiedzieć nam
cokolwiek konkretnego o siostrach i miejscu ich pobytu?
 Za pozwoleniem, sir, muszę zauważyć, że trochę je zmodyfikowałem, by
uwzględnić ostatnio zdobyte wiadomości, niemniej przyznaję, że nie jestem wia-
rygodnym zródłem informacji, z wyjątkiem, oczywiście, spraw fundamentalnych.
Jak większość poetów zresztą, sir. Jeśli zaś chodzi o Gaynora, trochę wieści o nim
zebraliśmy, ale nic nie wiemy o panu Snare. Zastanawialiśmy się nawet, cóż mo-
gło się z nim stać.
 Poświęcił się  mruknął Elryk.  Najpewniej uratował mnie przy tym
przed odczuciem wszystkich skutków rozbuchanej furii Ariocha. O ile mogę się
czegoś domyślać, wyrzucił Ariocha z tego planu i sam przy tym zginął.
 Straciłeś zatem sprzymierzeńca?
 Tak. I wroga też straciłem, mistrzu Wheldrake. Na dodatek zgubiłem gdzieś
cały rok w tym świecie. Nie mam też już patrona, rozstaliśmy się z Władcą En-
tropii, ale nie zamierzam z tego powodu lamentować.
 Lecz Chaos wciąż nam zagraża  powiedział Fallogard.  Ten plan aż
cuchnie Chaosem, który przymierza się doń jak drapieżnik, nim połknie ofiarę!
 Czy to na nas Chaos ma taką chrapkę?  zainteresowała się Charion, ale
wuj potrząsnął przecząco głową.  Nie o nas tu chodzi, dziecko. Najpewniej je-
steśmy dlań nie bardziej istotni ni dokuczliwi niż pchła. Wie, że nie będzie miał
z nas już pożytku, chętnie zatem pozbędzie się nas przy okazji.  Zakrył oczy
ciężkimi powiekami.  Jego złość rośnie, czuję to. . . Jest i Gaynor. . . widzę go. . .
woń. . . smak. . . Gaynor. . . czuję jego obecność. . . jedzie. . . dalej, dalej. . . Jest,
jedzie i wciąż szuka trzech sióstr. I ma już blisko! Gaynor służy Chaosowi i sobie.
Subtelna potęga. Chaos chce to mieć. Bez tego nigdy nie podbije w pełni planu.
Siostry. . . wreszcie je wyczuwam. SzukajÄ… czegoÅ› innego. Gaynora? Chaosu? Co
to jest? Sprzymierzeńca? Szukają. . . nie Gaynora, jak sądzę. . . Ach! Znów Chaos,
zakłóca tam mocno. . . Znów mgła. Niepewność. . .  Uniósł głowę i jak ktoś bli-
ski utonięcia, ciężko złapał chłodne powietrze. Ostatecznie był jedynie żeglarzem
na morzu sił psychicznych. . .
 Gaynor pojechał ku górom na wschodzie  powiedział Elryk.  Czy sio-
stry wciąż tam są?
 Nie  odparł Fallogard, marszcząc brwi.  Już dawno opuściły Mynce
i. . . czas, Gaynor zyskał na czasie, ktoś mu w tym pomógł. . . czy to pułapka? Co?
Co takiego? Nie widzÄ™ go!
 Musimy szybko zwinąć obóz  stwierdziła praktyczna jak zwykle Cha-
rion  i spróbować odnalezć siostry przed Gaynorem. Jednak przede wszystkim
rodzina. Kronopith tu jest.
 W tym planie?  spytał Elryk.
 W tym lub jakimś pobliskim, który akurat się z nim przenika.
139
Odłamała kawałek kandyzowanego owocu i zaproponowało go Elrykowi, któ-
ry jednak odmówił, nie mając ochoty na specjały ze świata, o którego kuchni
Wheldrake stwierdził, że gorsza jest nawet niż w jego ojczyznie.
 Ciekawa jestem  dodała dziewczyna  czy ktokolwiek poza mną zdaje
sobie sprawę z tego, w jak pozytywny sposób Gaynor podchodzi do istoty zła.
Po czym zapatrzyła się w ogień, skrywając przed wszystkimi oczy.
Nad ranem cicho spadł śnieg, skrywając skutecznie ślady stóp tak z dnia wczo-
rajszego jak i ze ścieżki. Zwiat opanowały mróz i cisza. Poszukiwacze maszerowa-
li przez puszczę trzymając namiar na wysoki brzeg urwiska przed nimi i usiłowali
na podstawie wątłych promyków słońca odgadnąć kierunek swej wędrówki. Nie-
mniej i tak nie wahali się podążać naprzód, jako że podstawowym ich drogowska-
zem był psychiczny trop tym wyrazniejszy, że świat ten zdawał się pozbawio-
ny naturalnych mieszkańców. Przystanęli na krótki odpoczynek, głównie zresztą
ze względu na starszą panią, która zapragnęła ciepłej herbaty ziołowej. Zresztą,
wszyscy żywili się obecnie tym, co matka Phatt poleciła zbierać im przy każdej
okazji. Gdy dotarli nieco wyżej, gdzie było mniej śniegu, starsza pani obejrzała
uważnie mech oraz przyniesiony jej specjalnie kawałek kory, po czym orzekła,
że zima trwać będzie ponad rok i że bez wątpienia jest to robota Chaosu. Mru-
czała jeszcze coś o lodowych gigantach, o Ludziach Mrozu z legend słyszanych
jeszcze od jej matki wywodzącej się z rasy starszej od człowieka, która rządziła
Kornwalią zanim jeszcze kraina ta zyskała ludzką nazwę. Był wówczas ktoś, też
książę, z tej dawnej rasy, który poślubił kobietę nowego ludu. Dzieci zrodzone
z tego związku były właśnie przodkami jej matki.
 To dlatego obdarzeni jesteśmy niezmiennie tak silnym darem jasnowi-
dzenia  powiedziała Elrykowi, klepiąc go po ramieniu, gdy przyklęknął przy
niej podczas jednego z krótkich odpoczynków. Traktowała go niczym ulubionego
wnuka.  Tamta rasa była nawet nieco podobna do ciebie. Z wyjątkiem pigmen-
tu, rzecz jasna.
 Czy pochodzili z Melniboné?
 Nie, nie, nie! To słowo nic nie znaczy. To byli wielcy Vadhaghowie, którzy
żyli na długo przed Mabdenami. To co, najpewniej jesteśmy spokrewnieni, książę
Elryku?  zerknęła nań z nie skrywaną inteligencją w oczach. Była wyraznie
w dobrym humorze, a Elrykowi, gdy spojrzał w jej oblicze, zdało się, że patrzy
prosto w twarz Czasu.  Czy nie jesteśmy oboje potomkami herosów?  spytała.
 To całkiem możliwe, pani  odparł cicho, ledwie rozumiejąc jej słowa, ale
ciesząc się, że starsza pani zrzuciła z siebie brzemię, które musiało chyba ciążyć
jej już dość długo.
 I po to najpewniej zrodzeni, aby żale tego świata samotnie dzwigać na
swych barkach  dopowiedziała.
140
Po czym znów zaczęła chichotać i podśpiewywać.
 Ding-dong-bong! Stary Pim się kąpie! Bogaty i śliczny chłopczyk szykuje
się po raz pierwszy na święto majowe!  Zaczęła wybijać łyżką na talerzu jakiś
dziki rytm.  Z krwi i pamięci rodzi się raptownie pamięć bólu!
 Och, mamo! Aono, które mnie zrodziło! Nie dość, że Chaos mąci mi myśli,
to jeszcze twoje wspominki dzikiej przeszłości dokładają mi swoje!  odezwał
się Fallogard nieco nerwowo, acz uprzejmie, wyciągając błagalnie ręce.
 Nawet te resztki wspomnień i tych kilka ostatnich zdrowych zakamarków
mózgu chcą mi odebrać  mruknęła wiekowa dama z żałością, ale syn pozostał
niewzruszony.
 Mamo, dotarliśmy już prawie do Koropitha, ale wygląda na to, że będzie
nam szło coraz ciężej. Musimy oszczędzać siły. Mamo! Dobrze będzie trzymać
język za zębami i przestać jazgotać, w przeciwnym razie zostawisz na naszym
szlaku tak wyrazny ślad psychiczny, że dla całej armii starczy, by nas odszukać.
A to byłoby nierozważne, mamo.
 Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą  odszczeknęła się starsza pani z chi-
chotem, ale usłuchała syna.
Elryk zauważył, że powietrze ocieplało nieco i lód zaczął topnieć na drze-
wach, a śniegowe czapy spadały ciężko na gąbczastą glebę, która szybko wszystko
wchłaniała. Po południu, gdy słońce przygrzewało już dość mocno, minęli szereg
groteskowo opancerzonych półbestii, półludzi powykręcanych osobliwie i uwię-
zionych w lodzie, który zdawał się parzyć dotknięty, ale pozwalał dojrzeć we-
wnątrz poruszające się oczy, usiłujące wymówić coś usta, drgające spazmatycznie
w nieustannym cierpieniu kończyny. Fallogard zgodził się z Elrykiem, że musiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl