[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drodze wysiadającym z niej ludziom. Okazało się jednak, że w windzie był
tylko jeden pasażer.
- Marc! Właśnie cię szukam - wyjaśniła uszczęśliwiona faktem, że jej
sąsiad nie ma na nodze gipsu.
- A ja właśnie wracam od ciebie. - Przytrzymał drzwi, by się nie
zamknęły. - Teraz, kiedy już się odnalezliśmy, zostaniemy tutaj, czy
zjedziemy na dół?
Lauren zerknęła na zegarek.
- Chyba na dół, powinnam już być na oddziale -zadecydowała i weszła
do srebrzystego wnętrza kabiny. - Możemy porozmawiać po drodze.
Drzwi zasunęły się cicho. Marc nacisnął guzik.
- Jak się masz? - zapytali równocześnie i wybuchnęli śmiechem.
- Najpierw ty. Jak się dziś czujesz? - zapytał.
- Doskonale. Martwiłam się tylko o ciebie. Przyznaj się, jak bardzo
ucierpiałeś?
- Ja? Ucierpiałem? Nie rozumiał.
- Nie próbuj mnie okłamywać, to przecież mój zawód. Wczoraj na
parkingu widziałam cię w lusterku. Utykałeś. Zbadał cię jakiś lekarz?
Przez chwilę nie odpowiadał, tylko patrzył w dół. Na co? Podążyła
spojrzeniem za jego wzrokiem i stwierdziła, że ściska Marca za nadgarstek.
Z niepokoju nie zdawała sobie z tego sprawy. Teraz zresztą też nie miała
ochoty go puścić.
- Lauren?
Położył drugą rękę na jej dłoni. Miała pewność, że zna wszystkie jej
myśli. Patrzył na nią wymownie, nie mogła jednak pozwolić, by odwróciło
to jej uwagę od przedmiotu rozmowy.
- Marc, wczoraj czułam się winna... Czekałam do pózna, żeby z tobą
porozmawiać. W końcu zasnęłam przy zapalonym świetle.
Roześmiał się.
- Ja też zbyt dobrze nie spałem. Kiedy wróciłem, zobaczyłem, że pali się
u ciebie lampa. Nie mogłem zasnąć, bo wydawało mi się, że jesteś zbyt
zmartwiona, żeby spać. - Z niedowierzaniem pokręcił głową. - Komedia
pomyłek!
RS
71
- Nie taka śmieszna, jeśli coś ci się stało. Musiałeś zrobić
prześwietlenie?
- Nie musiałem robić żadnego prześwietlenia. Nawet gdybym tego
potrzebował, nie miałbym na to czasu. Gdy wróciłem do swojego pokoju...
- Co to znaczy  nawet gdybyś potrzebował", Marc? Co jest z tą nogą?
Gong poinformował, że winda zatrzymała się na parterze, Lauren
musiała jednak dokończyć rozmowę. Nacisnęła guzik najwyższego piętra.
Marc zaśmiał się, widząc wyraz twarzy oczekujących ludzi, przed którymi
drzwi otworzyły się i natychmiast zamknęły. Mieli takie miny, jakby nie
wierzyli własnym oczom. Ani Lauren, ani Marc nie udawali nawet, że
zamierzają temu zaradzić.
- A teraz - kontynuowała - co z twoją nogą?
- Lauren, ja zawsze utykam - poinformował ją z westchnieniem. - W
niektóre dni mniej, w niektóre bardziej, zwłaszcza gdy rzucasz mną o
ziemię, co robisz ostatnio dość regularnie. Nawet jednak w te lepsze dni nie
jestem w stu procentach sprawny.
- Nie? Niczego takiego nie zauważyłam. A co się stało? Wypadek
samochodowy?
Nie mogła ochłonąć. Znała go już od kilku tygodni, dlaczego niczego
nie dostrzegła?
- Można to nazwać wypadkiem - odparł niechętnie. - To się stało, kiedy
służyłem w wojsku.
- Och, Marc, dlaczego mi nie powiedziałeś? Nie demonstrowałabym na
tobie tych rzutów, przepraszam. - Tknęła ją nagła myśl. - Jesteś pewien, że
w niedzielę możesz się wybrać na wycieczkę?
- Chodzenie dobrze mi robi. Nie wykorzystuj sytuacji, żeby się
wymigać. W każdym razie obiecałaś, że mnie nakarmisz. Trzymam cię za
słowo.
- Jesteś pewien?
Ochota na wspólną wycieczkę z Markiem walczyła w niej z poczuciem
odpowiedzialności za zdrowie osoby nie do końca sprawnej.
- Jestem absolutnie pewien - uspokoił ją, gdy ponownie rozległ się gong
obwieszczający, że dojechali do zaprogramowanego piętra. - Na wypadek,
gdybyśmy się nie spotkali, do zobaczenia w niedzielę. Och, Boże, gdzie ja
mam rozum!
RS
72
Był już niemal na zewnątrz, gdy nagle cofnął się do windy i uruchomił
ją innym przyciskiem, nie zwracając uwagi na kobietę, która krzyknęła, by
poczekali, i przyspieszyła kroku, mając nadzieję, że zdąży.
- Na śmierć zapomniałem, ale szukałem cię z innego powodu. Z tego
samego, który zatrzymał mnie wczoraj wieczorem w biurze.
Lauren nie mogła wytrzymać. Roześmiała się na wspomnienie miny
pozostawionej na piętrze kobiety.
- Och, Boże, Marc, mam nadzieję, że nie wybuchnie skandal. Już po raz
drugi nie wpuszczamy kogoś do windy. Za godzinę będzie to omawiał cały
szpital.
- Czy ludzie nie mają ciekawszych tematów? - zapytał retorycznie i
wzruszył ramionami. - Wieczorem miałem gościa, policjanta.
- No i?
Nie wiedziała, co to ma z nią wspólnego.
- Złożono zawiadomienie o przestępstwie. Laurel Wainwright, podająca
się za Lauren Scott i pracująca mimo braku kwalifikacji w Denison
Memoriał jako siostra przełożona, zabrała bardzo drogi samochód bez
zgody jego właściciela.
- Co takiego? - jęknęła. - Znów ten facet? Kto złożył zawiadomienie i
czyj samochód niby to ukradłam?
- Niejaki Robert Wainwright, który twierdzi, że jest twoim ojcem.
Lauren nie wiedziała, co bardziej ją zdumiało. Czy to, że jakiś
nieznajomy, być może ten sam, który stał się przyczyną jej poprzednich
kłopotów, twierdzi, że jest jej ojcem? A może to, że oskarża swą rzekomą
córkę o kradzież samochodu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl