[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sięgnął znów w zanadrze i wyjął paczkę papierów.
Oto są owe nieszczęsne weksle... rzekł, kładąc je na stoliku.
Irena ze wstrętem cofnęła się....
Spal je pan! zawołała jeżeli być może, natychmiast; albo do czasu zwrotu całej sumy, zachowaj przy sobie...
O, pani hrabino! odparł z ukłonem Przemyski na to nie potrzebuję ani precyozów, ani oszacowania... Mam
przecież słowo pani hrabiny...
Irena wskazała na kominek.
Dziękuję panu rzekła. Tu je wrzuć i spal...
I odwróciła się do okna, gdy Przemyski tym razem sumiennie palił w kominku zwój weksli
Ona słyszała tylko syk płomieni i szelest papieru, który w ogniu się skręcał,
Niema już śladu... rzekł po chwili
Przemyski, patrząc na spopielone papiery, w których wnętrzu płonął jeszcze żar jaskrawy.
Ona zaś podeszła ku niemu i podała mu rękę.
Raz jeszcze panu dziękuję... ozwała się i z niecierpliwością czekam na wiadomość.
Była znacznie spokojniejsza. W twarzy jej zawsze bladej, w ustach nieco zaciśniętych, uderzył Przemyskiego wyraz
silnego postanowienia, który go znowu przejął podziwem.
Dziwna, niepospolita kobieta! myślał, pochylając się, by ucałować podaną sobie rękę.
Co ona z nim teraz pocznie, z tym Stefanem ? szeptał sam do siebie, wychodząc z hotelu. Przecież z nim zyć
nie będzie... szkoda by jej było!... Ja właściwie mam zasługę, żem jej w czas oczy otworzył... Mam zasługę, dalipan.
Był teraz zupełnie z siebie zadowolony. Postąpił mądrze i zręcznie, że się udał wprost do Ireny. Z hrabiną Anną nie
było co mówić; ona tylko umiała płakać, a jego traktowała zawsze z wyniosłą pogardą. Z samym Stefanem wszelkie
układy nie doprowadziłyby do celu; ze zwykłym sobie cynizmem wybrałby raczej najbardziej skandaliczny proces, niż
zapłatę, gdyby na
wet posag Ireny podjął. Ten posag stanowił dziś zresztą cały jego majątek, więc by go bronił do ostatka.
Ale ty i tego, kochanku, nie dostaniesz mruknął Przemyski z mściwą rozkoszą, gdyż Stefana nie cierpiał.
Urządziłem cię dobrze. Przecież Irena nie pozwoli ci chyba wziąć teraz z depozytu ani grosza, z majątku zaś ojca nie
lizniesz nic... Będziesz miał za swoje!...
Tak myśląc, doszedł do banku, w którym miał znajomego sobie szacownika. Na razie nie zamierzał wcale ani
sprzedawać, ani zastawiać precyozów; gotówki teraz nie potrzebował, a sprzedaż hurtowna takich kosztowności
mogłaby niepotrzebną obudzić ciekawość.
Wartość okazała się znaczna, przewyższająca nawet sumę, jaką sobie z owych weksli przeznaczył Przemyski.
Postanowiwszy zaś do końca być szlachetnym, odniósł Irenie jedną broszę, mniejszej realnej wartości, lecz starożytną
pamiątkę rodzinną.
Wszystko pokryte rzekł niech pani hrabina wierzy, że mi bardzo, bardzo właściwie przykro, a nawet boleśnie,
iż tyle tylko zwrócić mogę... Targowałem się... Bóg widzi... I byłbym może więcej uzyskał, gdyby na to był
czas... Ale pani hrabina żądała, aby to było dziś jeszcze... a ten pośpiech...
Tak! tak! potwierdziła Irena dobrze pan uczyniłeś... Mam tylko jedną do pana prośbę...
Jestem na rozkazy...
O sprawie tych weksli mówiła śpiesznie Irena i o sposobie ich pokrycia nie mów pan nigdy nikomu, nikomu!
Nie wspominaj nawet ojcu memu, gdybyś się z nim spotkał... Powiem mu to sama.
O, pani hrabino! zawołał patetycznie Przemyski, uderzając się kułakiem w piersi moja dyskrecya, rzec mogę,
jest znana; co wpadnie w moje serce, to jak w grób... Bo ja, pani hrabino mówił dalej rozczulonym tonem
chociaż tylko z materyalnemi interesami mam do czynienia, ja miałem zawsze... właściwie czułe aż do zbytku serce!...
I teraz, pani hrabino, gdy już interesa między nami skończone, ośmieliłbym się z tą życzliwością (tu położył rękę na
sercu), z tą gorącą życzliwością, którą pani hrabina obudziła we mnie... dać jej dobrą radę...
Irena pytającym, zdziwionym wzrokiem spojrzała na niego.
Mów pan... rzekła sucho.
Znam hr. Stefana od dziecka mówił dalej Przemyski, nieco zmieszany spojrzeniem i tonem Ireny nie wiem, co
pani hrabina, wobec wiadomych już jej okoliczności, właściwie zamierza uczynić, ale na jej miejscu jabym był
ostrożny... to niepoprawny człowiek... Zwiętej pamięci hrabia Jan i ja, łudziliśmy się długo... ale wreszcie przyszliśmy
do przekonania, że niepoprawny... Otóż lepsza, mojem zdaniem, byłaby natychmiastowa separacya... rozwód, niż...
Sama nie wiem jeszcze, co uczynię przerwała Irena żywo, podnosząc głowę mam ojca, panie Przemyski, z
nim się naradzę i postanowię...
Przemyski kłaniał się zmieszany.
Oczywiście... oczywiście... powtarzał ojciec... właściwie najlepszy opiekun... ja tylko tak... przez
życzliwość...
Wychodził, zgięty w ukłonie, a Irena pożegnała go ruchem głowy.
Ho... ho! mruczał, schodząc ze schodów to także ziółko, harda sztuczka!... Ale jeżeli ona myśli, że ten ojciec,
niedołęga, jej co poradzi, to głupia!
Tymczasem pana Jana Abrahama od rana nie było w hotelu.
Wcześnie wyszedł na miasto, ciekawy, co też w porannych dziennikach znajdzie o wczorajszym ślubie. Przez
znajomych Zbąski postarał się już o to, aby każda redakcya otrzymała odpowiednią relacyę, w której było i o
zamierzchłych czasach, kędy się zgubił początek rodów Zbąskich i Zempachów, i o społecznem znaczeniu takiego
związku i o wspaniałości przyjęcia. Zrazu się zmartwił, bo w jednem i w drugiem piśmie, które mu w kawiarni podano,
znalazł tylko krótką wzmiankę o ślubie, bez żadnych genealogicznych i heraldycznych wywodów. Przed jego
nazwiskiem wypuszczono nawet miłe oku pana Jana Abrahama litery: hr.
Demagodzy! syknął Zbąski, rzucając z pogardą gazetę i to ma być dobrze u nas, gdy takie żywioły opanowują
prasę...
Ale wkrótce się pocieszył, gdyż w jednym z wczorajszych dzienników wieczornych, znalazł obszerny artykuł, który, na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]