[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyciskając do jej nogi swe muskularne udo.
Annette i Roger wytrzeszczyli oczy ze zdumienia. Lyndie
uśmiechnęła się blado. W końcu miała wiele do zaprzeczenia, a tak
niewiele do potwierdzenia.
- Czy odpoczęłaś już po ostatniej nocy? - spytał Bruce.
Annette wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć, a Roger
rozdziawił usta ze zdumienia.
- Czy poznałeś już Rogera i Annette? - spytała Lyndie dziarsko.
- Są z Londynu. Bardzo cię podziwiają.
Bruce skinął głową.
- Spotkaliśmy się na jezdzie terenowej. Oboje dobrze trzymacie
się w siodle. To rzadka umiejętność u początkujących.
- Dziękuję - wyjąkał Roger, który aż pokraśniał z radości.
- Właśnie mówiliśmy pani Clay, jak bardzo nam się podoba
ranczo - dodała Annette. - Chyba nie zna go tak dobrze, jak reszta
wczasowiczów.
- Da sobie radę - powiedział Bruce, rzucając okiem na Lyndie. -
Nawiasem mówiąc, przyjechała tu z polecenia.
jane+anula
ous
l
da
-
scan
46
- Mojej ciotki - dodała szybko Lyndie.
- Tak, pani Clay jest biznesmenką. Nie czuje potrzeby bliskiego
kontaktu z naturą.
Bruce wbił sztućce w swój stek z takim zapamiętaniem, jakby to
miał być jego ostatni posiłek. Lyndie nie mogła oderwać oczu od jego
ust.
- Nigdy nie oddalaj się od natury, kochanie - powiedziała
Annette. - Różowy blask zachodzącego słońca w górach czy widok
łosia z młodym przypomina o tym, co naprawdę ważne.
- To znaczy? - spytała Lyndie, pragnąc kontynuować temat,
który odwracał uwagę od muskularnego uda, które napierało wciąż na
jej nogę.
- O Bogu. O duszy. O tym wszystkim, co jest naprawę ważne -
wyjaśnił Roger.
Lyndie rozważała w milczeniu te słowa. Były balsamem dla jej
duszy, której zraniona część nie potrafiła ich przyjąć. Uśmiechając się
ze smutkiem, powiedziała:
- Tak, to prawda. Ja niestety jutro muszę stąd wyjechać. Mam
trudną sytuację w pracy.
- Och, jaka szkoda! - zawołała Annette. Lyndie zwróciła się do
Bruce'a:
- A propos, potrzebuję taksówki, by wieczorem pojechać do
Hazel. Możesz mi podać telefon do jakiejś miejscowej korporacji?
- Zawiozę cię - odparł.
- Nie, dziękuję, nie chcę ci sprawiać kłopotu...
jane+anula
ous
l
da
-
scan
47
- %7ładen kłopot. Jesteś gościem na tym ranczu. Lyndie wróciła do
jedzenia, ale nagle straciła apetyt.
Znów będzie z nim sam na sam. Ale przynajmniej dała jasno do
zrozumienia, że nie potrzebuje jego uprzejmości. Odepchnęła z
niechęcią talerz.
- Przepraszam, muszę już iść - powiedziała z westchnieniem. -
Przebiorę się przed wizytą u Hazel. Miło było was poznać -
powiedziała do angielskiej pary.
- Mam nadzieję, że sprawy się jakoś ułożą i będziesz mogła
zostać - odparła Annette.
Lyndie uśmiechnęła się i bezradnie wzruszyła ramionami.
- Niestety, nie mogę sobie chyba pozwolić na wakacyjny luz...
- Wczoraj byłaś dość wyluzowana... - przerwał Bruce, wgryzając
się gwałtownie w kolejny kawałek mięsa.
Roger i Annettte wymienili zachwycone spojrzenia.
- Cóż, chyba nie jestem tak przyzwyczajona do whi-skey jak
miejscowi - bąknęła zażenowana Lyndie.
- To może powinnaś częściej pić - oświadczył Bruce, jawnie
hamując uśmiech.
Lyndie miała ochotę dać mu kuksańca. Wstała i odeszła bez
słowa.
jane+anula
ous
l
da
-
scan
48
ROZDZIAA CZWARTY
Lyndie nie odzywała się, gdy jechali do Hazel. Siedziała,
studiując piękny profil Bruce'a w półmroku rozjaśnionym zielonym
światłem tablicy rozdzielczej. Furgonetka podjechała pod żelazną
bramę rancza Hazel. Bruce szarmancko otworzył Lyndie drzwi i
odprowadził do wejścia.
- Wchodzcie! - zawołała Hazel na ich widok. - Co za
niespodzianka!
Lyndie już miała powiedzieć, że Bruce tylko ją podwiózł, ale
uzmysłowiła sobie, że byłoby to bardzo niegrzeczne, zwłaszcza że był
przecież przyjacielem ciotki.
Weszła wraz z nim do salonu zastawionego antykami. Na
ścianach wisiały portrety i fotografie jej własnych przodków.
- Ebby, przynieś nam coś do picia. Mam gości - powiedziała
Hazel, gdy gospodyni zjawiła się w drzwiach. Były pięknie rzezbione
w orzechowym drewnie.
Ebby bardzo się ucieszyła na widok przybyłych.
- Już się robi, za chwilkę! - zawołała wesoło, wycierając ręce w
biały fartuch.
- Co was do mnie sprowadza? - spytała Hazel, wskazując im
kanapkę w rogu salonu.
Mały wiktoriański mebel nie był projektowany z myślą o
współczesnych gabarytach. Lyndie miała wrażenie, że siedzi
jane+anula
ous
l
da
-
scan
49
Bruce'owi na kolanach, szczególnie gdy rozparł się wygodnie, biorąc
od Ebby szklaneczkę brandy.
Chcąc jak najszybciej mieć to za sobą, Lyndie odmówiła
poczęstunku i powiedziała prosto z mostu:
- Hazel, nie mogę pozwolić ci tego zrobić. Mam na myśli MDR
Corporation i twoje zainwestowanie w moją firmę. To bardzo
wspaniałomyślne z twojej strony, ale nie mogę się na to zgodzić. To
ryzykowny interes i choć zapewniam cię, że staram się, jak mogę, nie
potrafię zagwarantować ci pewnego zysku. Tak więc muszę
zrezygnować...
- Rezygnujesz z dobrej gotówkowej oferty? - przerwał jej Bruce.
- Co z ciebie za biznesmenka?
- Panie Everett, z całym szacunkiem, nie potrzebuję pańskich rad
- odparła rozzłoszczona Lyndie. - To sprawa między mną a Hazel.
Hazel ze zdziwieniem przenosiła wzrok z jednego na drugie.
Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów - co
zazwyczaj się nie zdarzało.
- Lyndie, kochanie, też nie lubię nieproszonych rad, ale myślę,
że Bruce ma całkowitą rację - odezwała się wreszcie. - To dobre,
uczciwie zarobione pieniądze. Potrzebujesz ich, by rozwinąć firmę. I
po to, by móc pozwolić sobie na wakacje. Twoja matka mówi, że
zaharowujesz się na śmierć.
- Nic mi nie będzie - zapewniła Lyndie. - Nie darowałabym
sobie, gdyby twoje pieniądze nie przyniosły zysku, a tym bardziej,
gdybym nie mogła zwrócić ci długu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl