[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łącznikowym wynoście się stąd i wzmocnijcie odcinek.
Zanim opadł kurz po wybuchu pocisku z moździerzy, Chris zobaczył sześciu
żołnierzy z APW, którzy pojawili się na skraju dołu i zaczęli strzelać w
dymiące zgliszcza. Wściekłe brzęczenie w jego uszach straciło nieco na sile i
zmieniło się w złowieszczy szum. Próbował przez chwilę myśleć, ale był tak
wściekły... tak cholernie wkurwiony, że... nie mógł podjąć żadnej decyzji.
Zacisnął szczęki i przełknął coś, co wydawało mu się łykiem orzeźwiającej
zimnej wody. Jego poczucie sprawiedliwości domagało się kary śmierci dla tych
żółtków, które najwyraźniej nie potrafiły się niczego nauczyć, i przez których
on, Chris Taylor, wdepnął w to cholerne gówno.
Zmusił Francisa, próbującego go powstrzymać, do rozluźnienia uścisku i
wyskoczył ze swojej kryjówki. Nacisnął
249
spust, pakując parę serii w kompletnie zaskoczonych żołnierzy
północnowietnamskich. Taylor biegł przed siebie, w stronę swego dołu i trafił
jeszcze dwóch Wietnamczyków, próbujących umknąć szaleńcowi, który powinien był
nie żyć. Pierwszy runął do przodu, gdy parę pocisków z M-16 Chrisa zgruchotało
mu kręgosłup. Drugi upadł na plecy i wpadł do dołu. Wił się i jęczał, kiedy
Chris wskoczył do swojej jamy i wylądował obiema nogami na klatce piersiowej
Wietnamczyka. Momentalnie przyłożył lufę karabinu do płaskiego nosa mężczyzny
i dwukrotnie pociągnął za spust.
Francis patrzył na Chrisa, likwidującego Wietnamczyków jak jakiś oszalały
robot, i w jego piersi zaczęła narastać jakaś oszałamiająca egzaltacja.
Podniósł się, wypruwając serię w kierunku dwóch biegnących sylwetek u stóp
wzgórza i popędził w stronę dołu gwarantującego bezpieczeństwo. Sam nigdy nie
potrafiłby się na to zdobyć. To przebywanie z Taylorem sprawiło, że czuł się
jakoś inaczej. Francis patrzył, jak Chris kontroluje sytuację i po raz
pierwszy poczuł, że być może jest jeszcze szansa na przeżycie tej nocy.
Taylor nie miał zamiaru pozostać w dole i pozwolić żółtkom na ponowne
podchodzenie. Wyskoczył z jamy, plując ogniem z M-16 do każdego cienia
znikającego w dżungli i wrzasnął do Francisa:
— To wspaniałe, chłopie! To jest, kurwa, wspaniałe!
Doktor Gomez zjawił się w punkcie dowodzenia plutonu, ciągnąc za pasy
ekwipunku ciężko rannego Parkera. Mężczyna był bliski śmierci, a Tony Hoyt,
przyglądający się rozszerzonymi oczyma, naliczył na jego torsie co naj-
250
mniej dziesięć dziur po kulach. Gomez dyszał, ale Tony nie wiedział czy z
bólu, czy też może z wyczerpania.
Doktor jęknął nagle i strącił trupa Parkera ze swojego okrwawionego uda.
— Nie mogłem mu pomóc. Nie mogę pomóc żadnemu z nich! Ci skośnoocy są
wszędzie! Nie możesz nawet wystawić łba ze swego dołu, żeby nie wpakowali ci
kulki!
Porucznik Wolfe nerwowo przetrawił ten komentarz. Podejrzewał, że doły padały
jeden za drugim, jak kostki domina. Już nie mogli zrobić niczego więcej!
Musieli wycofać się z obozowiska i znaleźć gdzieś jakąś kryjówkę. Wziął
mikrofon radiostacji Tony'ego.
„Bravo Sześć, tu Bravo Dwa Actual"... — Kapitan Harris nie był zbyt
zadowolony, słysząc dowódcę drugiego plutonu.
„Tak, Dwójka... zróbcie coś, do cholery! Oczyścić teren!
„My... walczymy z przerażającymi siłami wroga. Jesteśmy zmuszeni się wycofać.
Over!"
Kapitan Harris wciągnął głęboko powietrze, aby odzyskać choć odrobinę kontroli
nad własnym głosem. Jego wzrok padł na ciała dwóch podziurawionych kulami
oficerów łącznikowych, leżące o niecałe dziesięć stóp od wejścia do punktu
dowodzenia.
,,Bravo Dwa, Sześć! Do cholery, poruczniku, gdzie się pan chce wycofywać? Oni
są wszędzie! Otaczają całe obozowisko! Poruczniku Wolfe, ZOSTANIE PAN na
swojej pozycji i BĘDZIE PAN WALCZYŁ. To dotyczy także Bravo Dwa. Bravo Sześć.
Over.
Porucznik Wolfe rozejrzał się po zadymionym wnętrzu bunkra. Drżącą ręką oddał
mikrofon Hoytowi. „Bez możliwości ucieczki. Muszą zaryzykować... chyba że"...
251
— Gdzie jest Barnes? Ten szaleniec mógłby dostać pluton. Mógłby dostać całą
cholerną armię, gdyby tylko się teraz pojawił i wydostał ich cało z tego
piekła.
Felczer pokręcił głową, odetchnął głęboko i sięgnął po swój karabin: — Myślę,
że nie żyje, sir. Myślę, żo oni wszyscy nie żyją.
Hoyt rzucił mikrofonem o ścianę i potwierdził jego przypuszczenia.
— Brak łączności, poruczniku. Nie mogę złapać Bar-nesa ani żadnego z
oddziałów.
Wolfe ociekał potem pod wściekłym spojrzeniem lekarza i swego oficera
łącznikowego. ,,Czego od niego chcieli? Przecież nie jest żadnym magikiem czy
cudotwórcą. Nie może, ot tak, po prostu, machnąć czarodziejską różdżką i
sprawić, że wszyscy Wietnamczycy znikną. A poza tym, do tej pory Barnes zawsze
był w pobliżu. Co powinniśmy zrobić? Co, do cholery, powinniśmy teraz zrobić?"
Hoyt przeszedł obok niego i ruszył w stronę wyjścia. — Jest pan kompletnym
idiotą, poruczniku!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]