[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
maleĹkÄ
lukÄ, tylko na moment. WiedziaĹem, Ĺźe zaatakuje przez niÄ
, mierzÄ
c mi
w serce.
ZrobiĹ to. SparowaĹem w ostatniej chwili. Nie lubiÄ wspominaÄ, jak niewiele
wtedy brakowaĹo.
ZnĂłw zaczÄ
Ĺem ustÄpowaÄ oddajÄ
c teren i wycofujÄ
c siÄ z zagajnika. Parowa-
Ĺem i odstÄpowaĹem; przeszedĹem obok miejsca, gdzie leĹźaĹ Ganelon, i cofnÄ
Ĺem
119
siÄ jeszcze z piÄÄ metrĂłw. WalczyĹem defensywnie i ostroĹźnie.
A potem daĹem Benedyktowi kolejnÄ
szansÄ.
PoszedĹem do przodu tak samo jak poprzednio i znĂłw udaĹo mi siÄ go zatrzy-
maÄ. Potem jeszcze bardziej wzmocniĹ swoje ataki, spychajÄ
c mnie na sam brzeg
czarnej drogi.
ZatrzymaĹem siÄ tam i ustÄpowaĹem, wolno przesuwajÄ
c siÄ do wybranego
punktu. MusiaĹem powstrzymaÄ go jeszcze przez kilka chwil. Wtedy bÄdÄ mĂłgĹ
to dobrze rozegraÄ.
To byĹy trudne chwile, gdy broniĹem siÄ wĹciekle i przygotowywaĹem.
Potem otworzyĹem mu takÄ
samÄ
lukÄ.
WiedziaĹem, Ĺźe zaatakuje tak samo jak poprzednim razem. OdstawiĹem prawÄ
nogÄ w bok i do tyĹu, za lewÄ
. WyprostowaĹem siÄ tak, jak on. Minimalnie tyl-
ko odbiĹem w bok jego klingÄ i odskoczyĹem na czarnÄ
drogÄ, wyciÄ
gajÄ
c przed
siebie prawe ramiÄ, by uniemoĹźliwiÄ zwarcie.
ZrobiĹ to, na co liczyĹem. ZbiĹ mojÄ
klingÄ i kiedy opuĹciĹem jÄ
do kwarty,
zaatakowaĹ. . .
. . . co spowodowaĹo, Ĺźe stanÄ
Ĺ na pasie czarnej trawy, nad ktĂłrym ja przesko-
czyĹem.
Z poczÄ
tku nie ĹmiaĹem nawet spojrzeÄ w dĂłĹ. Po prostu nie cofaĹem siÄ dajÄ
c
roĹlinom szansÄ.
TrwaĹo to tylko chwilÄ. Benedykt zrozumiaĹ, co siÄ dzieje, gdy tylko sprĂłbo-
waĹ siÄ poruszyÄ. DostrzegĹem na jego twarzy zdumienie, potem wysiĹek. Wie-
dziaĹem juĹź, Ĺźe go mam. Nie byĹem jednak pewny, czy trawa zdoĹa utrzymaÄ go
dĹuĹźej, wiÄc natychmiast zrobiĹem, co trzeba. Krok w prawo usunÄ
Ĺ mnie z za-
siÄgu jego miecza. PodbiegĹem i przeskoczyĹem przez trawÄ, poza czarnÄ
drogÄ.
PrĂłbowaĹ siÄ odwrĂłciÄ, ale zdzbĹa oplotĹy mu nogi aĹź do kolan. ZachwiaĹ siÄ, lecz
szybko odzyskaĹ rĂłwnowagÄ.
PrzeszedĹem za nim na jego prawÄ
stronÄ. Jedno proste pchniÄcie i byĹby tru-
pem. Ale teraz nie miaĹem Ĺźadnego powodu, by go zabijaÄ.
SiÄgnÄ
Ĺ rÄkÄ
za plecy, odwrĂłciĹ gĹowÄ i skierowaĹ ostrze w mojÄ
stronÄ. A po-
tem zaczÄ
Ĺ uwalniaÄ lewÄ
nogÄ.
ZrobiĹem zwĂłd w prawo, a gdy prĂłbowaĹ go odparowaÄ, walnÄ
Ĺem pĹazem
Grayswandira w tyĹ gĹowy. To go oszoĹomiĹo, mogĹem wiÄc podejĹÄ i lewÄ
rÄkÄ
wyprowadziÄ cios w nerki. PochyliĹ siÄ lekko, a ja zablokowaĹem mu lewe ramiÄ
i znĂłw uderzyĹem z tyĹu w szyjÄ, tym razem piÄĹciÄ
i mocno. PadĹ nieprzytomny.
WyjÄ
Ĺem mu z rÄki miecz i odrzuciĹem na bok. PĹynÄ
ca z ucha krew kreĹliĹa
na jego szyi wzĂłr przywodzÄ
cy na myĹl ksztaĹt jakiegoĹ egzotycznego kolczyka.
OdĹoĹźyĹem Grayswandira, chwyciĹem Benedykta pod pachy i ĹciÄ
gnÄ
Ĺem
z czarnej drogi. Trawy trzymaĹy mocno, lecz wytÄĹźyĹem wszystkie siĹy i w koĹcu
mi siÄ udaĹo.
120
Tymczasem podniĂłsĹ siÄ Ganelon. PrzykuĹtykaĹ do mnie i popatrzyĹ na Bene-
dykta.
Co to za czĹowiek powiedziaĹ. Co to za czĹowiek. . . Co z nim zrobi-
my?
Na razie zaniesiemy do wozu odparĹem.- Wezmiesz miecze?
Jasne.
PoszliĹmy drogÄ
. Benedykt byĹ ciÄ
gle nieprzytomny na szczÄĹcie, bo nie
miaĹem ochoty znowu go biÄ, dopĂłki nie byĹo potrzeby. UĹoĹźyĹem go obok spo-
rego drzewa niedaleko wozu.
Gdy nadszedĹ Ganelon, schowaĹem miecze do pochew i kazaĹem mu odwiÄ
zaÄ
liny z kilku skrzyĹ. Sam tymczasem obszukaĹem Benedykta i znalazĹem to, co
byĹo mi potrzebne.
Potem przywiÄ
zaĹem go do drzewa. Ganelon przyprowadziĹ jego konia, ktĂł-
rego uwiÄ
zaĹem do jakiegoĹ krzaka w pobliĹźu. Tam teĹź powiesiĹem miecz Bene-
dykta.
W koĹcu wspiÄ
Ĺem siÄ na kozioĹ. Ganelon usiadĹ przy mnie.
Chcesz go zwyczajnie tak zostawiÄ? zapytaĹ.
Na razie odrzekĹem.
RuszyliĹmy. Nie oglÄ
daĹem siÄ za siebie, w przeciwieĹstwie do Ganelona.
Jeszcze siÄ nie rusza oznajmiĹ. I dodaĹ: Nikt nigdy tak mnie nie
podniĂłsĹ i nie rzuciĹ. I to jednÄ
rÄkÄ
.
Dlatego kazaĹem ci czekaÄ przy wozie i nie walczyÄ z nim, gdybym prze-
graĹ.
Co siÄ teraz z nim stanie?
Postaram siÄ, Ĺźeby ktoĹ siÄ nim zajÄ
Ĺ.
Ale nic mu nie bÄdzie?
PokrÄciĹem gĹowÄ
.
To dobrze.
PrzejechaliĹmy jeszcze ze dwie mile. Dopiero wtedy zatrzymaĹem konie
i zszedĹem na ziemiÄ.
Nie denerwuj siÄ, cokolwiek by siÄ dziaĹo powiedziaĹem. MuszÄ
zaĹatwiÄ pomoc dla Benedykta.
ZszedĹem z drogi i stanÄ
Ĺem w cieniu. WyjÄ
Ĺem komplet AtutĂłw, ktĂłre miaĹ
przy sobie Benedykt, przerzuciĹem je, znalazĹem Gerarda i wyjÄ
Ĺem go z talii.
ResztÄ schowaĹem do wyĹcieĹanego jedwabiem, inkrustowanego koĹciÄ
sĹoniowÄ
drewnianego pudeĹka, w ktĂłrym je znalazĹem.
TrzymaĹem przed sobÄ
Atut Gerarda i wpatrywaĹem siÄ weĹ. Po pewnym cza-
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]