[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się skrzyknąć dosłownie w parę minut i nikt nie zostawał obojętny wobec tego, co się działo
w okolicy.
Pchnęłam furtkę. Skąpany w srebrnej poświacie księżyca drewniany domek wyglądał
wyjątkowo idyllicznie. Z lasu, gdzieś zza moich pleców, dochodziło nawoływanie.
Aneeeta! imię przyjaciółki pulsowało mi w głowie i nie chciało odejść.
Aneta? szepnęłam, wchodząc do niewielkiego salonu, pełnego wystruganych przez
Maćka drewnianych figurek najprzeróżniejszych świątków.
Cisza. Przez chwilę naprawdę miałam nadzieję, że jakimś cudem wróciła i zastanę ją w
Maćkówce , jednak przyjaciółki nigdzie nie było. Ruszyłam w głąb domu. W korytarzu
paliła się maleńka lampka z wydzierganym na drutach śmiesznym kloszem. Pchnęłam drzwi
do sypialni małej i, wstrzymując oddech, weszłam do środka. Zuzia spała. Rączki rozrzucone
za głową, pościel skotłowana, w nogach łóżeczka duży pluszowy aligator. Usiadłam w fotelu,
wyglądając przez uchylone okno pokoik małej wychodził na tyły domu. Studnia stała
pośrodku świeżo skoszonego, zadbanego trawnika, a przy niej...
Krzyknęłam, zasłaniając usta dłonią. Mała wymamrotała coś przez sen i obróciła się na
drugi bok. Zerknęłam jeszcze raz, wmawiając sobie, że coś mi się przywidziało, ale nie
ubrana w połyskliwy kombinezon postać patrzyła prosto w moją stronę. Zamknęłam okno,
szarpiąc się z klamką, i z tłumionym płaczem wróciłam na fotel. To się nie dzieje naprawdę.
To tylko jeden z tych pochrzanionych koszmarnych snów, które męczą mnie od tygodni
powtarzałam sobie. Siedziałam tak może dziesięć minut, kiedy Zuzia zaczęła mówić przez
sen.
Nie... Nie moja mamusia, nie mamusia... Zostawcie ją, idzcie stąd... Nie, nie... Tatusiu!
Obudziła się z płaczem. Tuliłam ją, powtarzając, że tatuś z mamusią zaraz wrócą, ale nie
chciała się uspokoić.
Oni tu są, wrócili! Nikt mi nie wierzy, tylko tatuś! Oni wrócili i zabrali mamusię!
szlochała.
Włożyłam jej sweterek i wyszłyśmy na zewnątrz. Miałam nadzieję, że widok kręcących
się po lesie ochotników sprawi, że mała przestanie się bać, jednak wyglądała na jeszcze
bardziej przerażoną.
Nocą wychodzą z lasu szepnęła, kurczowo łapiąc mnie za rękę.
Kto? zapytałam.
Usiadłyśmy na ganku, wzięłam ją na kolana i, gładząc po głowie, na próżno usiłowałam
uspokoić.
Szarzy szepnęła, bojazliwie zerkając w stronę furtki.
To tylko złe sny powiedziałam.
Pokręciła głową, trąc piąstkami oczy.
To nie są sny, ciociu. Oni do mnie przychodzą!
Zapytałam, czego chcą.
Lubią, kiedy się boję szepnęła.
Chciałam powiedzieć coś, co w jakiś sposób zdoła ją pocieszyć, ale na wspomnienie
stojącej przy studni istoty straciłam chyba dar przekonywania. Jak miałabym podtrzymać na
duchu śmiertelnie przerażone dziecko, które widziało zbyt wiele koszmarów? Siedziałyśmy w
milczeniu, w końcu Zuzia zasnęła, ufnie we mnie wtulona. Okryłam ją pledem i, zerkając w
stronę lasu, odliczałam minuty. Aneeeta! stłumione, odlegle wołanie wciąż kołatało mi się
w głowie. Co jeśli nigdy jej nie znajdą? Ta upiorna w swojej wymowie myśl towarzyszyła
mi przez najbliższe, pełne bezsilnej złości godziny.
29.
Przez cały następny dzień opiekowałam się Zuzią. Zabrałam ją do miasteczka na gofry,
karuzelę i przejażdżkę łódką po pobliskim jeziorze. Wszystko po to, żeby chociaż na moment
odwrócić jej uwagę od zaginięcia Anety. Cóż, wyszło mi marnie mała co chwilę pytała o
matkę, płaczliwym głosikiem powtarzając, że chce już wracać do domu.
Kilka minut przed siedemnastą zadzwonił do mnie Maciej.
Znalazła się powiedział, jednak w jego głosie nie usłyszałam nawet cienia radości.
Brzmiał raczej jak ktoś, komu nagle i bez ostrzeżenia zawaliło się całe dotychczasowe życie.
Chociaż starałam się nie panikować, zaczęłam myśleć o najgorszym.
Czy ona...? Urwałam, nie chcąc, żeby Zuzia usłyszała coś, co jeszcze bardziej ją
przerazi. Dziewczynka i tak przeżyła już zbyt wiele.
Jest w szpitalu powiedział Maciej. Gdzie teraz jesteście? Podjadę, to pogadamy.
Na Olsztyńskiej, w tym dużym parku. Siedzimy na ławce, tuż przy tej drewnianej
fortecy dla dzieciaków.
Ulubione miejsce Zuzi. Zaraz będę obiecał Maciej.
Chciałam jeszcze o coś zapytać, ale już się rozłączył. Schowałam telefon do torebki i
uważnie rozejrzałam się po pełnym ludzi parku. Spacerujące pary, siwy wąsacz z jamnikiem
na smyczy, spowita w beże babcia z rozwrzeszczanym wnuczkiem, jakieś rozchichotane
nastolatki. Nikt nie wyglądał groznie. Nikt też dziwnie nam się nie przyglądał i pomyślałam,
że dopada mnie paranoja, którą zaraził mnie Maciej.
Zuzia szarpnęła mnie za rękaw i zapytała, czy dzwonił tatuś.
Dzwonił i obiecał, że zaraz tu przyjedzie powiedziałam.
Super! ucieszyła się.
Znalazłam w torebce oblany mleczną czekoladą, zbożowy baton i dałam go dziewczynce.
Ale ci ciocia urządziła dzień, co? Same słodycze, mnóstwo atrakcji...
Fajny przyznała, jednak wciąż wyglądała na smutną.
Czekaj, zaraz zgubisz spinkę. Poprosiłam, żeby usiadła, i zaplotłam jej włosy w
króciutki warkocz.
Mama lubi mnie czesać cicho powiedziała Zuzia.
Przytuliłam ją i zapytałam o ulubioną bajkę.
Jestem za duża na bajki powiedziała bardzo poważnym tonem i zabrała się za
budowanie fortecy ze znalezionych na trawniku gałązek, a ja mogłam mieć nadzieję, że jej
klocków nie obsikały wcześniej biegające po parku psy.
Maciej pojawił się w parku parę minut pózniej. Miał zmiętą koszulę, podkrążone oczy i
wygląd człowieka balansującego na skraju szaleństwa. Zuzia z piskiem radości rzuciła mu się
na szyję i przez kilka minut, żywiołowo gestykulując, opowiadała, co robiłyśmy.
Gdzie mamusia? zapytała w końcu, bawiąc się falbanką swojej dżinsowej spódniczki.
Maciej kucnął i złapał małą za ręce.
Mamusia musi na trochę zostać w szpitalu.
Urodziła dzidziusia? Wyraznie podekscytowana dziewczynka aż podskoczyła.
Tak, urodziła dzidziusia powiedział cicho Maciej, a w jego oczach zalśniły łzy.
Położyłam mu rękę na ramieniu i poprosiłam małą, żeby jeszcze przez moment pobawiła
się w piaskownicy.
My z tatusiem jeszcze przez chwilę sobie porozmawiamy, a pózniej wszyscy razem
pójdziemy nad jezioro. Chciałaś pooglądać żaglówki, pamiętasz? No, idz, pobaw się
zachęciłam ją. Gdzie masz łopatkę?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]