[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaproszenie przyjmie, choć wcale nie zna lorda Farringtona. Nie była jednak pewna, jak by
postąpiła, gdyby Wilma nie uznała za swój obowiązek jej towarzyszyć. Oczywiście wraz z
narzeczonym.
Po schodach zszedł pewien dżentelmen i pomógł jej wysiąść. Wicehrabia Ravensberg.
Wyglądał znakomicie w czarnym surducie i wysokim kapeluszu. Lauren wyciągnęła do niego
rękę mimo słabych protestów wymruczanych przez Wilmę i Suttona.
- Tym razem fiołkowy jest płaszcz, z suknią dobraną do koloru, ale i tak bledną przy
pani oczach i mniej od nich błyszczą. Szukałem pani wszędzie, lecz daremnie, spróbowałem
więc tego podstępu mówił, prowadząc ją przez zatłoczone foyer teatru ku schodom wiodącym
do lóż.
- Czemu pan to zrobił?
- A czemu pani przyjęła zaproszenie?
- Może dlatego, że uwielbiam Szekspira?
Wicehrabia uśmiechnął się.
- Lauren - usłyszała za sobą głos Wilmy - pamiętaj, usiądz między mną a Suttonem.
Musisz mi wyjaśniać, o co chodzi w sztuce! Ja jestem strasznym nieukiem i w ogóle nie
rozumiem tej staroświeckiej angielszczyzny.
- Tędy - szepnął Ravensberg. - I proszę nie uciekać się do wymówki, chcąc umknąć
moich lubieżnych zakusów! Jeżeli siądzie pani przy mnie, do czego zachęcam, będę pani
przez cały wieczór szeptać do uszka różne nieprzystojne rzeczy i dotykać jej pod osłoną
ciemności tam, gdzie nie powinienem.
Zrozumiała wreszcie, że te oburzająco zuchwałe słowa, podobnie jak przesadne
komplementy w parku, miały ją raczej prowokować, niż onieśmielać. Nie chciała okazać
zgorszenia. Będzie mu powolna. Niechże się nią zabawi. Dlaczego jednak człowieka jego
pokroju miałoby bawić prowokowanie kogoś takiego jak ona? Zupełnie tego nie pojmowała.
- Gdybym chciała uniknąć pańskich zakusów, zostałabym w domu.
- A to dopiero - mruknął, otwierając drzwi loży.
Kilka minut pózniej, gdy już została przedstawiona Farringtonowi oraz pannie Janet
Merklinger i jej rodzicom, Lauren zasiadła w aksamitnym fotelu na samym przedzie, mimo że
Wilma, wciąż konwersując z panią Merklinger, próbowała ją powstrzymać, chwytając za
ramię.
Wicehrabia zajął miejsce obok.
Mimo czujności doznała czegoś, co można by nazwać dreszczykiem podniecenia.
Jeżeli hrabia przysunie się za blisko lub w inny sposób pozwoli sobie na zbyt wiele, już ona
da mu nauczkę. Z góry się na to cieszyła.
%7łycie jest takie nudne...
* * *
Chociaż usiadła, jak oczekiwał, nie dotykając plecami oparcia, wcale nie były one
sztywne. Czuło się grację w każdej linii jej ciała. Zledziła akcję w napięciu z rękami
złożonymi nieruchomo na podołku. W jednej z nich ściskała złożony wachlarz.
Przyglądał się jej z uwagą. Czy wiedziała o tym? Czy zauważyła, że ich wejście do
loży wzbudziło niemałe zainteresowanie? Liczne szkła i lornetki uniosły się do oczu, a głowy
pochyliły ku sobie, jak zwykle czynią ludzie, którzy wymieniają plotki. Oczywiście sporo
mówiono o nich już wtedy, gdy obwoził ją po Hyde Parku - zwłaszcza że skręcili w tę
cienistą alejkę, zamiast trzymać się promenady. Już od dwóch tygodni nic jednak nie
podsycało tych spekulacji.
Wyglądała na nieświadomą zaciekawienia, jakie wzbudza. Dopiero po pierwszym
akcie oderwała oczy od sceny.
- Już zapomniałam, czym może być prawdziwy spektakl w teatrze. Nie myśli się
wtedy o niczym innym, prawda?
- Nie śledziłem przedstawienia. - Kit zniżył głos.
Zacisnęła usta i rozłożyła wachlarz. Na pewno zrozumiała, co miał na myśli. Na
pewno też nie pochwalała tak jawnego flirtu. On zresztą również. Potrafił działać subtelniej i
skuteczniej. Bawiło go jednak odkrywanie, jak daleko musi się posunąć, żeby wreszcie
straciła panowanie nad sobą, i do czego wtedy dojdzie. Czy za lodowatą fasadą kryje się coś
interesującego?
Wszyscy pozostali wstali z miejsc. Farrington zabrał pannę Merklinger na szklankę
lemoniady. Rodzice, jak nakazywał obyczaj, szli tuż za nimi.
- Lauren! - Wilma Fawcitt trąciła kuzynką w ramię. - Sutton idzie do loży lorda
Bridgesa, żeby przywitać się z Angelą. Czy będziesz nam towarzyszyć? - Uśmiechnęła się z
wdziękiem do Kita. - Och, hrabio Ravensberg, zostawiamy pana samego, ale wrócimy przed
drugim aktem.
Lady Bridges była, jak sobie przypomniał, siostrą Suttona. Wstał z fotela. Lauren
siedziała jednak bez ruchu. Wachlowała się powoli, wsparta jednym ramieniem na
aksamitnym obiciu parapetu loży.
- Chyba zostanę tutaj, Wilmo. Pozdrów ode mnie Angelę. Suttonowi i jego
narzeczonej nie pozostało nic innego, jak udać się bez niej do loży Bridgesów po przeciwnej
stronie sali. Lauren rozglądała się po parterze i nadal poruszała wachlarzem, póki Kit nie
wrócił na swoje miejsce.
- Był pan oficerem zwiadowczym na Półwyspie, prawda? - spytała, nie odwracając
głowy w jego stronę. - A więc szpiegiem.
Zasięgnęła o nim wiadomości!
- Wolę to pierwsze określenie. Słowo szpieg kojarzy się od razu z płaszczem, szpadą
i różnymi przerażającymi wyczynami.
Spojrzała na niego.
- Spodziewałam się, że takie właśnie życie panu odpowiada. Czym różni się ono od
tego tutaj?
Pomyślał o długich, samotnych dniach spędzanych zwykle na końskim grzbiecie, o
przemarszach przez ziemie nieprzyjaciela, ryzykownych wypadach, o niełatwych kontaktach
z hiszpańskimi i portugalskimi partyzantami. O cierpliwych i taktownych rokowaniach z
miejscowymi kacykami, a także z okrutnymi, fanatycznymi patriotami. O niewyobrażalnym
okrucieństwie na tyłach - torturach, gwałtach, egzekucjach. O fizycznych i duchowych
udrękach, o pustce wewnętrznej. I o swoim bracie.
- Jest chyba o wiele bardziej trywialne i ponure - odrzekł, uśmiechając się smutno.
- Przecież został pan odznaczony. Niejeden raz bił się pan za ojczyznę. Jest pan
bohaterem wojennym.
- Ojczyznę? - zamyślił się. - Wątpię. W wojsku czasami nie bardzo wiadomo, za co się
walczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]