[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Abbie, chcąc nie chcąc, uwierzyła mu.
- Szłam ju\ do domu, by przebrać się do obiadu. Proszę, niech pan idzie ze mną.
- Dziękuję bardzo.
U
Ma
Lamo, masz gościa! -Abbie weszła do salonu, czując wyraznie bliskość MacCrei
Wildera, tak jak przez całą drogę do domu. Uchwyciła spojrzenie, którym
zlustrował pokój, zanim skoncentrował uwagę na matce.
- Pani Lawson, nie miałem jeszcze przyjemności poznać pani. Jestem MacCrea
Wilder - powiedział, wymieniaj ąc z Babs uścisk dłoni.
- Miło mi pana poznać. - Babs rzuciła Abbie pytające spojrzenie.
- Teraz mogę szczerze powiedzieć, \e pani zdj ecie, które stało na biurku mę\a,
wcale nie dorównywało rzeczywistości.
- Pan jest chyba Teksańczykiem - powiedziała Babs rozpromieniona komplementem.
- Tylko Teksańczyk mo\e mówić takie rzeczy i zdobyć uznanie kobiety. - Gestem
ręki wskazała mu miej sce, a wchodzącemu loka-jowi Jacksonowi poleciła
przygotować mro\oną herbatę. Potem zwróciła się do MacCrei: - Znał pan Deana?
- Nie za dobrze. Nasza znajomość ograniczyła się do jednego kontaktu w
interesach. - Zało\ył nogę na nogę i poło\ył kapelusz na kolanie. -Pomagał mi w
realizacj i moj ego proj ektu.
- Czy pan te\ ma hodowlę koni arabskich?
- Pan Wilder działa w bran\y naftowej - rzuciła Abbie. - Jest samotnym
poszukiwaczem. - W jej przekonaniu odpowiadał on dokładnie wizerunkowi
niezale\nego poszukiwacza ropy naftowej, który musi mieć awanturniczą \yłkę i
dobrego nosa.
77
- Niezupełnie - sprzeciwił się spokojnie MacCrea. - Jestem właściwie
przedsiębiorcą zajmującym się wierceniami, mimo \e od czasu do czasu anga\uję
się finansowo w jakieś zło\e.
- A co wspólnego miał pan z moim ojcem?
- Szczerze mówiąc, mam nadzieję, \e rozmawiał o tym z panią, pani Lawson -
powiedział, patrząc przy tym natarczywie na Babs.
- Ach, Dean dobrze wiedział, dlaczego nigdy nie nale\y rozmawiać ze mną o
interesach - oświadczyła Babs. - Prawie zupełnie nie znam się na tych sprawach.
Uwagi Abbie nie uszło rozczarowanie, które na krótko pojawiło siew jego
spojrzeniu i natychmiast znowu zniknęło. Tylko wysunięta szczęka wskazywała, \e
nie taką odpowiedz chciał usłyszeć.
- O jaki projekt chodziło, przy którym tatuś miał być panu pomocny?
- Ciekawość Abbie została pobudzona.
Ociągał się z wyjaśnieniem, jak gdyby nie był pewien, ile mo\e jej powiedzieć
lub ile by zrozumiała.
- Przy pomocy zaprzyjaznionego eksperta od komputerów opracowałem system, który
umo\liwiał dokładne określenie zachowania się szlamów wiertniczych w otworze.
Krótko mówiąc, ułatwiało to mistrzowi wiertniczemu podejmowanie decyzji o
potrzebnych szlamach.
- Ma pan na myśli to błocko - zauwa\yła Abbie ze śmiechem. Kąciki ust mu
drgnęły.
- Tak. Nazwisko Lawson cieszy się legendarną sławą w przemyśle szlamów
wiertniczych. Ju\ jako dziecko słyszałem najwspanialsze historie o pani dziadku.
- Tak, R.D. był niezrównany - przypomniała sobie melancholijnie Babs.
- Za co tylko się wziął, wszystko musiało być wielkie, na teksańską modłę. Kiedy
tu przyje\d\ał, cały dom był pełen \ycia. Przy nim zawsze mo\na było czuć się
bezpiecznie. - Westchnęła. - Zawsze uwa\ałam, \e Dean postąpił niesłusznie,
sprzedając przedsiębiorstwo, które R.D. z takim mozołem stworzył i z którego był
tak dumny. Czy pana rodzina tak\e działała w bran\y naftowej, panie Wilder?
- Mój ojciec zajmował się wierceniami. Urodził się na zachód od Abi-lene na
rodzinnym ranczu i tam zaraził się gorączką naftową. - Pominął milczeniem to, \e
w latach kryzysu ranczo zostało przymusowo zlicytowane, a jego ojciec musiał
szukać pracy na polach naftowych. Bardzo wcześnie stracił matkę i przenosił się
z ojcem z jednego pola naftowego na drugie
- do Teksasu, Arkansas, Oklahomy, Kansas, Wyo-ming i Luizjany. Poznał szkoły w
całym kraju, ajako dwunastolatek rozpoczął pracę na polach naftowych. W wieku
osiemnastu lat został wspólnikiem ojca, który umieścił
78
wtedy na cię\arówkach napis: Wilder i Syn - przedsiębiorstwo wiertnicze".
Wspólnie chcieli stać się wielkimi ludzmi w bran\y. John Thomas Wilder był dla
niego kimś więcej ni\ ojcem. Był ojcem i kumplem zarazem.
- Czy pana ojciec jeszcze... - Abbie zawahała się z dokończeniem tego pytania.
- Zginął kilka lat temu w wypadku. Trzynaście lat temu, ściśle rzecz biorąc. -
MacCrea z trudem odsunął od siebie to wspomnienie. Wypił łyk herbaty i z
uznaniem podniósł do góry szklankę. - Dobra herbata, pani Lawson. Najczęściej
dostaję za słodką jak na mój smak.
Abbie zwróciła uwagę, \e mały palec trzymał wyciągnięty i lekko zagię-
tyjakkobieta, co wcale nie pasowało do jego surowego męskiego sposobu bycia.
- Tajemnica polega na właściwym dozowaniu soku cytrynowego. Nawet w słodkim
napoju potrzebny j est ten lekko cierpki smak - odparła Babs.
- Słodycz i cierpkość... Dziadek zawsze mówił, \e najbardziej lubiłby to u
kobiet - wspominała głośno Abbie. Wzmianka MacCrei o dziadku musiała obudzić w
niej te wspomnienia.
- Ach, pani dziadek wiedział, o czym mówił. - MacCrea nie spuszczał przy tym z
niej oczu.
Abbie nie wiedziała, czy było to pomyślane jako niewinna odpowiedz, czy te\ jako
osobista aluzja. Wielokrotnie ju\ zarzucano jej, \e ma ostry język. A tym razem
te\ musiała przyznać, \e wcześniej, koło stajni wcale nie była serdeczna. Wypił
do końca napój ze szklanki, znowu z lekko zakrzywionym małym palcem.
- Pani Lawson, to bardzo miłe z pani strony, \e poświęciła mi pani swój czas.
Nie chciałbym ju\ nadu\ywać pani gościnności. - Odstawił pustą szklankę na
stolik obok fotela, wziął kapelusz i podniósł się. - Dziękuj ę. Tak\e za
herbatę.
- Było nam bardzo miło, panie Wilder. - Babs podała mu rękę. Mocno przytrzymał
jej dłoń.
- Chciałbym powiedzieć, jak bardzo mi przykro z powodu śmierci pani mę\a.
- Dziękuję. - Babs prawie niedostrzegalnie się zachwiała. Abbie podskoczyła do
niej.
- Odprowadzę naszego gościa na zewnątrz.
- Nie trzeba - bronił się MacCrea.
- To przecie\ nic takiego. - Abbie wyszła z nim z domu. Na stopniach werandy
zauwa\yła, do jakiego stopnia myśli miał zaprzątnięte czymś innym. -Nie wyjaśnił
panjeszcze dokładnie, w jaki sposób mój ojciec panu pomagał.
79
Kiedy spojrzał na nią, nabrała pewności, \e myślami był bardzo daleko.
- Mówił o mo\liwości udziału finansowego, ale w gruncie rzeczy chodziło o to,
by skontaktował mnie z właściwymi ludzmi. Dobre kontakty miał bowiem nadal, mimo
\e sam nie działał ju\ w bran\y naftowej. Dlatego zwróciłem się do niego.
- A co miały dać takie kontakty?
- W tej chwili mam tylko prototyp urządzenia i mógłbym swój wynalazek
opatentować. Trzeba zbudować modele próbne i przeprowadzić praktyczne próby. Nie
stać mnie jednak ani finansowo, ani pod jakimkolwiek innym względem, by samemu
rozwinąć mój wynalazek i wprowadzić go na rynek.
- Co więc pan zrobi? Sprzeda patent?
- Tylko w ostateczności. System kosztował mnie tyle wysiłku, \e nie chciałbym
wypuszczać go z ręki, je\eli nie będzie to bezwarunkowo konieczne. Ale mo\e nie
będę miał wyboru. - Wzruszeniem ramion dał wyraz swój e-mu rozczarowaniu, \e
znowu wylądował w punkcie wyj ścia.
- Dziadek zawsze mówił, \e Houston przyciąga ludzi, którzy potrafią du\o
zrobić. Takie typy, które nie pozwolą zapanować nad sobą. - Abbie zaśmiała się
beztrosko. - Przynajmniej wybrał pan sobie właściwe miej sce.
- Być mo\e. -Nie mógł oderwać wzroku od wspaniałego kształtu jej ust, miękkich
i zmysłowych.
Kiedy poznał ją w biurze Lawsona, ju\ wtedy rzucił mu się w oczy jej wygląd,
niezwykła kombinacja gęstych, ciemnych włosów i nieprawdopodobnie niebieskich
oczu.
Odrzuciła go jednak wówczas jej nieprzystępność i arogancja, wydawała mu się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]