[ Pobierz całość w formacie PDF ]

królewie trwające ponad dwieście lat. Pamiętasz?! I też mu się nie udało.
40
 My nie mamy zamiaru używać żadnej magii czy czarów. Dokonamy tego
siłą mas tych, którzy dysponują prawdziwą władzą.
Ugryzłem się w język, by nie powiedzieć, kto tu naprawdę dysponuje wła-
dzą, a komu się tak tylko wydaje. Zamiast tego wróciłem do znacznie bardziej
przyziemnej kwestii:
 Nie mogę pozwolić, byś została zabita, Cawti.
 Najlepszym sposobem ochrony mnie będzie przyłączenie się do nas. Mo-
żemy wykorzystać. . .
 Słowa  przerwałem jej.  To tylko słowa.
 Słowa, ale płynące z umysłów i serc myślących istot ludzkich. Nie ma
na świecie potężniejszej siły ani lepszej broni, kiedy zacznie się ich właściwie
używać.
 Zgrabne  przyznałem.  Ale ja mam inne zdanie na ten temat i nie
zgadzam się z tym, co powiedziałaś.
 Będziesz musiał. A przynajmniej będziesz musiał to skonfrontować.
Nie odpowiedziałem.
Bo nie miało to sensu.
Oboje już nic nie mówiliśmy, ale nim wyszliśmy, wiedziałem, co będę zmu-
szony zrobić. I wiedziałem, że Cawti się to nie spodoba.
Mnie też się nie podobało.
Rozdział czwarty
 1 para spodni szarych
 usunąć ślady krwi z prawej nogawki. . . 
Spacer do dzielnicy zamieszkanej przez ludzi zajmował dobre dwie godziny.
I było to czyste marnowanie czasu, tyle że alternatywą był trwający trzy sekundy
teleport i piętnaście do dwudziestu minut uspokajania własnego żołądka. A w ra-
zie częstszego stosowania opróżnienie tegoż żołądka w trybie nagłym i z kwa-
drans dochodzenia do siebie. Dlatego głównie pokonywałem tę trasę na piechotę,
co dawało mi okazję przemyślenia wielu spraw, ale zabierało masę czasu  każda
wycieczka tam i z powrotem to pięć godzin marszu.
Straciłem więc kolejny raz ponad dwie godziny, nim dotarłem do celu i staną-
łem przed wejściem, tym razem zasłoniętym jakimś kawałem materiału. Ponieważ
nie zamierzałem klaskać ani walić w ścianę, zawołałem:
 Jest tam kto?
Rozległy się ciężkie kroki, zasłonka poruszyła się i oto miałem przed sobą
przyjaciela Gregora. Za nim stała Sheryl, przyglądając mi się. Oboje tak skutecz-
nie blokowali przejście, że nie widziałem, czy w pokoju jest ktoś jeszcze, toteż
przepchnąłem się obok Gregora i dopiero gdy wszedłem, spytałem:
 Kelly jest w pobliżu?
 Nie krępuj się, wejdz  zaprosiła mnie ironicznie Sheryl.
Zignorowałem to. W pomieszczeniu nie było nikogo więcej, za to w rogu le-
żała sterta gazetek  takich jak ta, którą rano czytała Cawti.
 Dlaczego chcesz się widzieć z Kellym?  spytał Gregor.
 Bo planuję pozostawić wszystkie moje dobra doczesne w spadku najwięk-
szemu idiocie, jakiego spotkam, i chciałem sprawdzić, czy się nadaje. Jednakże
teraz po bliższym poznaniu ciebie wychodzi mi, że już nie muszę dłużej szukać.
Spojrzał na mnie bykiem.
Sheryl zachichotała i zarumieniła się.
W tym momencie do izby wszedł Kelly. Przyjrzałem mu się dokładniej, ko-
rzystając z lepszego oświetlenia. Rzeczywiście, był gruby i niski, ale sprawiał
42
wrażenie nabitego, nie tłustego. Czoło miał płaskie, sprawiające wrażenie, iż cała
głowa jest duża, co podkreślały krótko przycięte  gdzieś na pół cala  włosy.
Nie miał bokobrodów ani innego zarostu na twarzy, zaś oczy niewielkie, wąskie
i prawie stale zmrużone. Natomiast usta niezwykle wyraziste, prawdopodobnie
z uwagi na otaczającą je ilość tłuszczu. Ogólnie sprawiał wrażenie kogoś, kto
może w jednej chwili z radosnego stać się grozny, jak dajmy na to Zwietlik.
 Chodz  powiedział, odwrócił się i zniknął za zasłoną w otworze drzwio-
wym, prowadzącym do dalszych pomieszczeń.
Nie wiedziałem, czy z zasady jest nieuprzejmy, czy było to celowe pod moim
adresem, ale w sumie nie obchodziło mnie to.
Poszedłem za nim.
Pokoik, do którego weszliśmy, był wąski, zagracony i pachniał tytoniem faj-
kowym, choć Kelly nie miał zębów palacza. Byłbym zresztą zdziwiony, gdyby
okazało się, że w ogóle ma jakieś nałogi. Poza obżarstwem, znaczy się. Draga-
erianie mogą sobie na to pozwolić bezkarnie, gdyż przy użyciu magii są w stanie
pozbyć się nadmiaru tłuszczu. Ludziom niestety nie jest tak łatwo: podobne próby
kończyły się śmiercią pacjenta, toteż dawno temu zaprzestano ich.
Pod ścianą stały regały pełne książek w skórzanych oprawach  głównie czar-
nych, czasami brązowych. Nie byłem w stanie przeczytać tytułów, ale autorem
jednej był niejaki Padraic Kelly.
Wskazał mi proste drewniane krzesło, sam zajął takie samo stojące za niezbyt
pewnie wyglądającym biurkiem i czekał.
Wskazałem palcem na książkę i spytałem:
 Ty ją napisałeś?
Spojrzał, o którą mi chodzi, i odparł:
 Ja.
 O czym jest?
 To historia powstania w 221.
 A gdzie ono wybuchło?
Przyjrzał mi się uważnie, jakby sprawdzając, czy sobie żartów nie stroję, po
czym powiedział:
 Tu. W południowej części Adrilankhi.
 Aha. . .  odchrząknąłem.  Czytujesz poezje?
 Owszem.
Westchnąłem. Nie miałem tak naprawdę ochoty przejść do grózb, ale wyglą-
dało na to, że nie mam innego wyjścia, bo niby o czym miałem z nim gadać?
 Cawti opowiedziała mi co nieco o tym, czym się zajmujecie  zagaiłem.
Kiwnął głową i czekał na ciąg dalszy.
 Nie podoba mi się to  oznajmiłem.
Zmrużył oczy i nadal milczał.
 Nie podoba mi się, że Cawti jest w to zamieszana  dodałem.
43
Nadal nic nie mówił, przypatrując mi się.
 Ale to jej sprawa. Nie kieruję jej życiem i jeśli chce marnować czas w ten
sposób, nie będę jej tego zabraniał  zrobiłem przerwę, czekając na komentarz,
który nie nastąpił, więc dokończyłem:  W tej chwili najbardziej nie daje mi
spokoju ta nauka czytania. Franz się tym zajmował, tak?
 Tym i innymi sprawami.
 Dobra. Proponuję ci więc układ: dowiem się, kto i dlaczego go zabił, jeśli
przestaniesz prowadzić naukę czytania albo znajdziesz kogoś innego, kto będzie
uczył. Nie chcę, żeby Cawti się tym, zajmowała.
Nadal mi się przypatrywał.
 A jeżeli nie?  spytał.
Zaczynał mnie irytować, bo nie lubię, gdy ktoś się na mnie gapi jak wół na
malowane wrota. Zgrzytnąłem zębami, tłumiąc ochotę powiedzenia mu obrazo-
wo, co z nim zrobię, bo to w tej sytuacji nie prowadziłoby do niczego. Wziąłem
głęboki oddech i powiedziałem spokojnie:
 Nie zmuszaj mnie, żebym ci groził. Nie lubię grozić ludziom.
Pochylił się nad blatem, mrużąc oczy bardziej niż zwykle i zaciskając usta.
Po czym wycedził:
 Przychodzisz tu sprowadzony śmiercią męczeńską człowieka, który. . .
 Daj sobie spokój.
 Ja ci nie przerywałem. To była męczeńska śmierć: zginął, walcząc za to,
w co wierzył!  oznajmił i zamilkł, przyglądając mi się, po czym dodał nieco
łagodniej.  Wiem, czym się zajmujesz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak
nisko upadłeś.
Dotknąłem rękojeści sztyletu, lecz nie wyjąłem go.
 Masz rację  zgodziłem się.  A ponieważ nie zdaję sobie z tego sprawy,
nie wysilaj się, by mi o tym opowiadać.
 Sam decyduję, na co chcę tracić siły. Ty nie jesteś w stanie nawet tego oce-
nić, bo nie potrafisz oceniać światka. Nawet ci do głowy nie przyszło, że sprzeda-
wanie śmierci niczym warzyw na targu jest złe i niewłaściwe.
 Nie przyszło. A teraz, jeżeli już skończyłeś. . .
 Ale tu nie tylko o ciebie chodzi, lordzie Zabójco. Ile z tego, co każdy z nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl