[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bieskich oczu. Powiem wam coś. Nie wyglądacie na typowych klientów Sprawiacie
wrażenie, jakbyście wszyscy mieli TO COZ.
Na pewno rzuciła Liz.
Zależy, co ma oznaczać to coś dodał Buzz.
To takie nasze powiedzenie rzekł naganiacz. Oznacza dokładnie to, co mó-
wię i mówi to, co znaczy.
Liz wybuchnęła śmiechem.
No to wszystko jasne.
Naganiacz uśmiechnął się i mrugnął do niej.
Ostry z ciebie zawodnik rzuciła Liz.
Dziękuję odrzekł naganiacz. A z ciebie nielicha zawodniczka. Ale i tak bę-
dziecie musieli zapłacić za wstęp.
Richie i Buzz sięgnęli do kieszeni po pieniądze.
170
Naganiacz znowu zerknął na Amy. To samo wygłodniałe spojrzenie. Amy skrzyżo-
wała ramiona na piersiach, aby nie widział jej sutków prześwitujących przez materiał
jasnozielonego podkoszulka.
* * *
Joey miał już zrezygnować z odnalezienia Amy w tłumie ludzi zgromadzonych na
terenie lunaparku, kiedy nagle ją zauważył.
Była z nią Liz oraz Buzz i jeszcze jeden chłopak. Naganiacz, który dał Joeyowi dar-
mowe przepustki, pomagał im wsiąść do wagonika przy wrotach Tunelu Strachu.
Joey zawahał się, przypominając sobie, jak dziwnie zachowywał się ów mężczyzna,
kiedy rozmawiał z nim po południu. Nie mógł jednak doczekać się, aby opowiedzieć
Amy o tym jak oszukał mamę, toteż odegnawszy od siebie wszystkie wątpliwości i wa-
hania ruszył razno w stronę Tunelu Strachu.
* * *
W wagoniku mieściły się cztery osoby dwie z przodu i dwie z tyłu. Liz i Richie za-
jęli miejsca z przodu, Amy i Buzz z tyłu.
Ruszając, wagonik szarpnął gwałtownie, a Liz jęknęła i roześmiała się. Fałszywe wro-
ta zamczyska otworzyły się połykając ich i zaraz znów się zamknęły. Początkowo wago-
nik jechał dość szybko pośród egipskich ciemności, nagle jednak zaczął zwalniać. Po le-
wej stronie nad torami zapaliło się światło i szczerzący zęby, brodaty pirat wybuchnął
śmiechem, a potem ciął zamaszyście szablą w ich kierunku.
Liz pisnęła, a Buzz wykorzystał okazję, by objąć Amy ramieniem.
Po ich prawej stronie, zaraz za piratem kucał na podwyższeniu bardzo realistycz-
nie wyglądający wilkołak, oświetlony blaskiem księżyca, który nieoczekiwanie pojawił
się wśród ciemności. Zlepia monstrum połyskiwały czerwono, na jego wielkich kłach
widniała krew; szpony, którymi ciął powietrze tuż obok wagonika, błyszczały niczym
odłamki zwierciadła.
Och, Richie, broń mnie! krzyknęła Liz w udawanym przerażeniu. Uchroń
moje dziewictwo przed tą potworną bestią! Roześmiała się, rozbawiona własnym
popisem aktorskim.
Wagonik zwolnił jeszcze bardziej. Dotarli teraz do miejsca, gdzie psychopatycz-
ny morderca stał nad zwłokami jednej ze swych ofiar. W rozpołowionej czaszce trupa
tkwiło ostrze ogromnej siekiery.
Wagonik stanął.
Co się stało? spytała Liz.
171
Chyba znowu coś się zepsuło rzekł Richie.
Otaczały ich fioletowo brązowe cienie. Jedyne światło płynęło spoza platformy psy-
chopatycznego mordercy, przy której stali. Była to upiorna, zielonkawa poświata.
Hej! zawołała Liz w ciemność poprzez przerażającą muzykę, która zadudniła
wokół. Co jest grane? Włączyć to z powrotem!
Taak! ryknął Buzz. Ej, ty tam!
Przez minutę czy dwie nawoływali naganiacza, nie wiedząc, że jest na platformie
przez zamkniętymi drzwiami do tunelu, jakieś czterdzieści stóp od nich. Nikt im nie od-
powiedział i w końcu spasowali.
Cholera mruknęła Liz.
Co teraz zrobimy? spytała Amy.
Zostaniemy tu rzekł Richie. Przecież prędzej czy pózniej muszą to urucho-
mić
Może powinniśmy wysiąść i wrócić do bramy pieszo zasugerował Buzz.
Mowy nie ma zaoponował Richie. Wysiądziemy, a gdy znów włączą prąd,
wagonik odjedzie bez nas. Poza tym mogłoby nam grozić, że zostaniemy rozjechani,
gdyby do tunelu wpuszczono kolejny wagonik.
Mam nadzieję, że nie będziemy tu musieli czekać zbyt długo stwierdziła Amy
przypominając sobie, w jaki sposób przyglądał się jej naganiacz. Tu jest tak strasz-
no.
Ale syf mruknęła Liz.
Cierpliwości uspokajał Richie. Zaraz ruszymy w dalszą drogę.
Skoro już mamy tu siedzieć powiedziała Liz chciałabym, żeby wyłączyli tę
pieprzoną muzykę. Jest zdecydowanie za głośna.
Nagle w górze nad nimi rozległo się głośnie skrzypnięcie.
Co to było? spytała Amy.
Wszyscy unieśli wzrok spoglądając ku górze, w ciemność. Skrzypienie rozległo się
ponownie. Tym razem usłyszeli również inne odgłosy skrobanie, głuche łupnięcie,
zwierzęce chrząkanie.
Chyba powinniśmy... zaczął Richie.
Nagle coś wyprysnęło z ciemności i schwyciło go za gardło.
Z niskiego ciemnego sufitu wysunęło się ramię zakończone ogromną, włochatą dło-
nią o długich palcach zaopatrzonych w mordercze szpony, ostre jak brzytwy. Choć ręka
poruszała się szybko, widzieli ją wyraznie w zielonkawym blasku płynącym od strony
platformy psychopatycznego zabójcy z siekierą. Nie widzieli jednak, co znajdowało się
w ciemnościach nad nimi, na drugim końcu ręki. Szpony błyskawicznie przebiły gardło
chłopaka zanurzając się głęboko w ciele, po czym istota silnym szarpnięciem wywindo-
wała Richiego w górę, ściągając go z siedzenia. Richie jak oszalały kopał nogami, jego
172
buty przez sekundę lub dwie bębniły o przód wagonika. I nagle znalazł się na zewnątrz,
a potem podnosił się coraz wyżej i wyżej, aż znikł w otworze sufitu, wciągnięty do środ-
ka, jakby ważył nie więcej niż kilka funtów.
Wysoko w górze klapa zamknęła się z trzaskiem.
Atak trwał nie dłużej niż trzy, cztery sekundy.
Przez chwilę Amy była zbyt oszołomiona, aby się poruszyć czy choćby krzyknąć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]