[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyeksponowano gramofon. Dostrzegłem tam również napis po angielsku: Płyty
gramofonowe. Rolki do pianoli. Nuty . Rozejrzałem się dokoła i zobaczyłem, że oprócz
dwóch rykszarzy, siedzących w kucki przy swoich pojazdach i przekomarzających się ze
sobą, nie ma w pobliżu nikogo. Wziąłem walizkę i już zamierzałem przejść przez ulicę, gdy
coś kazało mi zapytać kierowcę:
- Mógłbyś tu chwilę poczekać?
Młody człowiek wyglądał na zdziwionego.
- Pani Medhurst mówiła, że ja pana przywiezć tylko tutaj.
- Tak, tak. Ale ja proszę, żebyś poczekał. Na wypadek gdybym jeszcze ciebie
potrzebował. Może nie zajdzie taka potrzeba. Ale wiesz, na wszelki wypadek. Popatrz -
sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem kilka banknotów - będzie ci się to opłacało. Twarz
młodzieńca rozbłysła gniewem i odwrócił się od pieniędzy, jakbym chciał mu dać coś
odrażającego. Potem z ponurą miną wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwi. Zorientowałem
się, że popełniłem błąd, ale nie była to odpowiednia chwila, by się czymś takim przejmować.
Poza tym, mimo całego swojego gniewu, młody kierowca nie zapalił silnika. Wcisnąłem
pieniądze z powrotem do kieszeni marynarki, wziąłem walizkę i przeszedłem przez ulicę.
W sklepie było bardzo ciasno. Do środka sączył się blask popołudniowego słońca, ale
z jakiegoś powodu tworzył na zakurzonej podłodze i sprzętach tylko kilka jasnych plam. Z
jednej strony stało pianino o pożółkłych klawiszach oraz stojak, na którym umieszczono w
rzędzie płyty gramofonowe bez okładek. Pokrywał je nie tylko kurz, ale i pajęczyny. Na
ścianach widniały jakieś dziwne skrawki aksamitu, jakby wycięte z teatralnej kurtyny, a na
nich fotografie śpiewaków operowych i tancerzy. Spodziewałem się tam raczej zastać Sarę,
ale poza mną był w sklepie jedynie jakiś siedzący za ladą, mizerny Europejczyk z ciemną,
spiczastą bródką.
- Dzień dobry - powiedział z niemieckim akcentem, unosząc wzrok znad rozłożonej
przed nim księgi rachunkowej. Przyjrzawszy mi się uważnie, zapytał:
- Jest pan Anglikiem?
- Tak. Dzień dobry.
- Mamy trochę angielskich płyt. Na przykład, nagranie Mimi Johnson Mam oczy
tylko dla ciebie . To coś w pańskim guście?
Wypowiedział te słowa bardzo ostrożnie, co sugerowało, że to jakieś umówione hasło.
Ale choć wysiliłem pamięć, by przypomnieć sobie odzew, o którym mogła mi powiedzieć
Sara, nic nie przyszło mi do głowy. W końcu odparłem:
- Nie mam tu w Szanghaju gramofonu. Ale bardzo lubię Mimi Johnson. Kilka lat temu
byłem nawet na jej recitalu w Londynie.
- Naprawdę? Mimi Johnson, tak.
Wydawało mi się, że wprawiłem go z zakłopotanie złą odpowiedzią. Oznajmiłem
więc:
- Proszę posłuchać, nazywam się Banks. Christopher Banks.
- Banks. Pan Banks. - Mężczyzna powtórzył moje nazwisko bezbarwnym tonem, po
czym rzekł: - Skoro lubi pan Mam oczy tylko dla ciebie Mimi Johnson, puszczę to panu.
Dał nura pod ladę, a ja wykorzystałem okazję, by popatrzeć przez okno sklepowe na
ulicę. Dwaj rykszarze nadal się śmiali i gawędzili. Stwierdziłem też z zadowoleniem, że mój
kierowca wciąż czeka w samochodzie. A potem, gdy zastanawiałem się, czy nie zaszło jakieś
wielkie nieporozumienie, sklep wypełniły ciepłe, leniwe dzwięki muzyki jazzowej. Po
orkiestrowym wstępie zaczęła śpiewać Mimi Johnson i wówczas przypomniało mi się, jaką
furorę robiła ta piosenka przed kilku laty w londyńskich klubach.
Po chwili zdałem sobie sprawę, że mizerny mężczyzna pokazuje mi jakąś ciemną,
grubą zasłonę na tylnej ścianie. Nie zauważyłem wcześniej, że jest tam przejście, ale kiedy
odsunąłem zasłonę, istotnie wkroczyłem do następnego pomieszczenia.
Sara siedziała na drewnianym kufrze, ubrana w lekki płaszcz i kapelusz. W
cygarniczce palił się papieros i powietrze w przypominającym spiżarnię pokoiku było już
gęste od dymu. Wszędzie piętrzyły się sterty płyt i nut, poupychanych w kartonowych
pudłach i drewnianych skrzynkach. Nie było tam okna, ale dostrzegłem nieznacznie uchylone
drzwi, prowadzące na zewnątrz.
- No cóż, oto jestem - oznajmiłem. - Wziąłem tylko jedną walizkę, tak jak chciałaś.
Widzę jednak, że ty masz aż trzy.
- Ta tutaj jest dla Ethelberta. Mojego misia. Towarzyszy mi od... cóż, właściwie był ze
mną zawsze. To głupie, co?
- Głupie? Nie, skądże.
- Przed podróżą do Szanghaju popełniłam błąd, upychając Ethelberta z wieloma
innymi rzeczami. Gdy potem otworzyłam walizkę, okazało się, że odpadła mu ręka.
Znalazłam ją w samym rogu, wciśniętą w kapeć. Więc tym razem, jeśli nie liczyć kilku szali,
ma całą walizkę dla siebie. To głupie.
- Nie, nie. Doskonale rozumiem. Ethelbert, tak.
Odłożyła ostrożnie cygarniczkę i wstała. Pózniej się całowaliśmy - zdaje się, że mniej
więcej tak, jak pary w filmach. Było niemal dokładnie tak, jak to sobie zawsze wyobrażałem,
z tą jedynie różnicą, że naszemu uściskowi brakowało nieco elegancji. Kilkakrotnie
próbowałem zmienić pozycję, lecz moja prawa stopa została zablokowana przez ciężkie pudło
i nie mogłem wykonać koniecznego skrętu ciałem, nie ryzykując utraty równowagi. Potem
Sara cofnęła się o krok, głęboko oddychając i przez cały czas patrząc mi w oczy.
- Wszystko gotowe? - zapytałem.
Nie od razu odpowiedziała, więc pomyślałem, że za chwilę znowu mnie pocałuje. W
końcu jednak odparła:
- Wszystko w porządku. Musimy jeszcze trochę poczekać. Potem wymkniemy się tędy
- wskazała tylne drzwi - pójdziemy na przystań, a stamtąd popłyniemy sampanem dwie mile
w dół rzeki do naszego parowca. Następny przystanek: Makau.
- A Cecil? Domyśla się czegoś?
- Nie widziałam go przez cały dzień. Zaraz po śniadaniu udał się do jednego ze swoich
ulubionych miejsc i podejrzewam, że wciąż tam jest.
- To wielki wstyd, naprawdę. Ktoś powinien mu powiedzieć, żeby wreszcie wziął się
w garść.
- No cóż, to już nie nasze zadanie.
- Też tak sądzę. - Nagle się roześmiałem. - Sądzę, że teraz naszym jedynym zadaniem
jest robienie tego, co nam odpowiada.
- Masz rację. Coś nie tak, Christopherze?
- Nie, nie. Próbowałem tylko... Chciałem... Wyciągnąłem do Sary ręce, licząc na
kolejny uścisk, ale ona uniosła dłoń i rzekła:
- Christopherze, myślę, że powinieneś usiąść. Nie martw się, na wszystko przyjdzie
pora. Na wszystko.
- Tak, tak. Przepraszam.
- Kiedy już będziemy w Makau, zastanowimy się nad naszą przyszłością. Nad tym,
gdzie mogłoby nam się dobrze mieszkać. I gdzie mogłoby się dobrze mieszkać Jennifer.
Rozłożymy mapy na łóżku, popatrzymy przez okno na morze i posprzeczamy się na ten
temat. Och, jestem pewna, że będziemy się sprzeczali. Nie mogę się doczekać nawet naszych
sprzeczek. Usiądziesz w końcu? Usiądz tutaj. - Posłuchaj... Skoro mamy jeszcze kilka minut,
pozwól mi na chwilę wyjść i coś zrobić. - Coś zrobić? A co takiego?
- Po prostu... po prostu coś. Posłuchaj, nie zajmie to dużo czasu, zaledwie parę minut.
Po prostu muszę kogoś o coś zapytać. - Kogo? Christopherze, nie sądzę, abyśmy powinni
teraz z kimkolwiek rozmawiać. - Niezupełnie o to chodzi. W pełni rozumiem potrzebę
zachowania ostrożności i tak dalej. Nie, nie martw się. Chcę tylko o coś zapytać tego młodego
człowieka. Tego, którego po mnie przysłałaś i który mnie tu przywiózł. - Ale on już z
pewnością odjechał.
- Nie, wciąż tam jest. Poczekaj, zaraz wracam.
Wymknąłem się za zasłonę i na powrót znalazłem w sklepie, gdzie mizerny
mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Podobała się panu Mimi Johnson? - spytał.
- Tak, tak. Wspaniała. Muszę wyskoczyć na moment.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]