[ Pobierz całość w formacie PDF ]
metody zawiodły, czas wypróbować twoje.
- A kiedy chcesz zacząć je stosować?
- Jutro na odprawie. Co o tym myślisz?
- Zwietny pomysł. Mam jeszcze trochę pracy, ale spotkajmy się po
mojej zmianie.
- Nie mogę. Muszę jeszcze załatwić coś w biurze burmistrza.
- A może u samego burmistrza? - zaśmiał się głośno. Maggie, czując,
że czerwienieje, wyjąkała:
144
RS
- Chciałam powiedzieć...
- Nie tłumacz się - droczył się dalej.
- Do widzenia, Jared.
Wyszła energicznym krokiem i udała się do swojego biura. Chwyciła
aktówkę, a potem pobiegła przez korytarz w stronę wyjścia, ignorując
pytające spojrzenia kilku policjantów.
Właśnie włączyła silnik samochodu, gdy Jared zapukał do okna.
- Co ty knujesz? - zapytał.
- Mówiłam ci, że jadę do biura burmistrza.
- Tu chodzi o coś więcej. Coś ukrywasz. Masz to wypisane na twarzy.
- Masz rację - zachichotała cichutko. - Trzymaj kciuki. Jeżeli wygram,
wygrają i twoi ludzie.
- Ach, rozumiem. Chcesz ich obłaskawić kostką cukru, a potem prosić
o pomoc.
Posłał dziewczynie szeroki uśmiech, który złagodził nieco wymowę
jego słów.
- Owszem, ale jeśli mi się uda, będzie to wielka kostka cukru.
- Jesteś tego pewna?
- Idę o zakład. A teraz pozwól mi jechać. Jared zrobił krok do tyłu.
- Dobrze, ale gdy tylko będziesz mogła, zdradz mi, o co chodzi.
Umieram z ciekawości.
- W porządku.
Maggie czekała w poczekalni. Burmistrz, zajęty rozmowami
telefonicznymi, długo nikogo nie przyjmował. Postanowiła uzbroić się w
cierpliwość, sądząc, że prędzej czy pózniej będą musieli ją wpuścić.
145
RS
Minęło trzydzieści minut, a Maggie czekała nadal, co jakiś czas
obrzucając sekretarkę znaczącym spojrzeniem. Wreszcie kobieta zwróciła
się do niej.
- Burmistrz Templeton przyjmie panią teraz.
Maggie uśmiechnęła się i spróbowała przybrać miły wyraz twarzy.
- Dziękuję-odparła.
Gdy weszła do gabinetu burmistrza, od razu dostrzegła, że ten wysoki,
bardzo szczupły mężczyzna jest w dość ponurym nastroju. Nie zapowiadało
to nic dobrego.
- Dzień dobry-zaczęła. -To bardzo miło z pana strony, że zechciał mnie
pan przyjąć.
- Proszę usiąść - powiedział chłodnym tonem, wskazując fotel.
- Panie burmistrzu - kontynuowała - zapewne zdaje pan sobie sprawę,
że moja obecność w Wydziale Policji w San Marcos nie jest tam mile
widziana.
- Już mówiłem pani szefowi, pani Sullivan - odezwał się, opierając się
łokciami o biurko - że ja też jestem głęboko niezadowolony z
dotychczasowych efektów pani pracy.
- Przyznaję, że popełniłam kilka błędów. Nie przewidziałam takiej
gwałtownej reakcji policjantów na moje propozycje. Ale teraz poznałam ich
lepiej i dlatego przyszłam do pana.
- Nie rozumiem.
Odchylił się do tyłu i obserwował ją badawczo.
- Plan obcięcia funduszy na policję pociąga za sobą obciążenie
pracowników dodatkowymi obowiązkami. Nie są oni zadowoleni z
146
RS
proponowanych rozwiązań, tym bardziej że nie mówi się o żadnej
rekompensacie za ich wzmożone wysiłki.
- Ale nie grożą zwolnieniami z pracy, prawda? - odpowiedział
zgryzliwie.
- Nie grożą - Maggie usiłowała zachować zimną krew - ale jak każdy z
nas, oczekują jakiegoś wynagrodzenia za dodatkowe obowiązki. Faktem
jest, że im bardziej będą zadowoleni z pracy, tym chętniej pozostaną w
policji. Ilekroć tracimy jakiegoś policjanta z powodu niskiej pensji, zawsze
stajemy przed koniecznością wyszkolenia jego następcy. A to jest znacznie
droższe niż podwyższenie pensji temu, który chce się zwolnić. Poza tym
ludzie zawsze pracują lepiej, gdy czują, że docenia się ich trud.
- Wysunęła pani kilka słusznych argumentów, pani Sullivan.
Mężczyzna wstał, podszedł do okna i przyglądał się czemuś w oddali.
- Jednakże to nie takie łatwe dać gliniarzom podwyżkę. Musielibyśmy
wziąć udział w zebraniu zarządu miasta, przedłożyć i uzasadnić im tę
propozycję, a potem wysłuchać, co radni mają na ten temat do powiedzenia.
Nie sądzę, aby to przeszło.
- Panie burmistrzu - Maggie tak łatwo nie zamierzała się poddać -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]