[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzieciństwie. I jak wtedy myśl o wyjezdzie sprawiała mu autentyczny ból.
Tym razem jednak wynikało to bardziej z tego, kogo miał opuścić. Spojrzenie Sama znów
pobiegło w stronę domku zamieszkiwanego przez Maggie. Nie było jej tam. Wiedział to.
Ale... nawet gdy jej nie było, czuł jej obecność.
Znalazł spokój w jej ramionach. Znalazł pociechę i ukojenie. I zaczął dostrzegać sens
życia rodzinnego. Chociaż trzeba przyznać, że wciąż go to przerażało. Nie mógł zostać. Nie
mógł dać jej, czego chciała... potrzebowała.
Prawda?
Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi mruknął pod nosem.
Odgarnął włosy z czoła i zadarł głowę do góry, do rozpalonego słońcem nieba. Czuł na
twarzy gorące promienie, czuł je na odsłoniętej skórze.
Ale w duszy wciąż miał lód.
Mróz przenikający aż do kości.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że miał głębokie przeświadczenie, że to wszystko
była jego wina.
Ciszę dnia zburzył narastający warkot samochodu. Sam obrócił się. Spodziewał się, że to
Jeremiasz i Cooper wracali z wyprawy do Coleville. Starszy pan bardzo na tę podróż nalegał.
Sam miał już dość samotności. Zbyt wiele czasu na myślenie, zbyt wiele refleksji.
Ale to nie był samochód Coopera. Na podwórze wjechała półciężarówka. To była
Maggie.
Serce Sama ruszyło z kopyta. I zaschło mu w ustach. Jaskrawe słońce odbijało się w
szybach i prawie nie było widać, kto siedział za kierownicą. Ale jemu to nie przeszkadzało.
Wystarczyło, że wiedział, iż była w pobliżu, i natychmiast emocje ściskały mu trzewia.
Maggie wysiadła z auta. Odrzuciła włosy na ramię.
Cześć, Sam. Uśmiechnęła się smutno. Boże! Jak on za nią tęsknił.
Zupełnie nie umiał wyobrazić sobie, co będzie, kiedy wyjedzie.
Czy Jeremiasz już wrócił? spytała. Zatrzasnęła drzwiczki i zaczęła wyjmować z
bagażnika torby z zakupami.
Nie. Sam ruszył ku niej.
Pomyślałam, że znów upiekę ciasteczka czekoladowe... Trzeba uczcić, że wy dwaj tu
jesteście. Wspięła się na palce, żeby sięgnąć po następne torby.
Nie ruszaj zawołał Sam. Odsunął ją i wziął sprawunki. Nie powinnaś dzwigać
ciężkich rzeczy powiedział surowo.
Uśmiechnęła się szeroko.
Nic mi nie jest, Samie. Warzywa mogę zanieść sama.
Jednak nie ustąpił i sięgnął po torby.
Nie możesz powiedział. Przynajmniej dopóki ja tu jestem.
Uśmiech spłynął z jej twarzy.
Ale będę musiała, kiedy wyjedziesz. Poczuł ucisk w sercu. Aż do bólu.
Jeszcze nie wyjechałem zauważył.
No, dobrze. Zanieś to do kuchni i postaw na stole. Maggie poszła przodem. Otworzyła
drzwi i go wpuściła. Potem zaczęła rozpakowywać torby.
To też mogę zrobić powiedział Sam.
Poczuł gwałtowną potrzebę pomagania jej. Przynajmniej dopóki tu był. Spojrzała mu w
twarz.
Sam, ja wiem, że starasz się być miły, ale...
Maggie, to jest dla mnie ważne... żeby ci pomagać. Psiakrew! Ależ idiotycznie to
zabrzmiało. Pomagać?
Zamierzał pomagać matce swojego dziecka rozpakować torby z jarzynami, a potem
wyjechać? Cudownie! Wspaniały plan.
Maggie westchnęła. Ujęła go za ramię. Dotknęła Sama po raz pierwszy od wielu dni.
Było to najwspanialsze dotknięcie, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Jakże brakowało mu
jej czułości!
Kiedy cofnęła rękę, poczuł przerażającą pustkę.
Nie dam rady, Sam powiedziała cicho. W jej oczach zalśniły łzy. Nie mogę... być
przy tobie i nie kochać cię.
Maggie...
Uciszyła go gestem ręki.
Nie mogę kochać cię i spokojnie myśleć o twoim wyjezdzie. Przykro mi. Naprawdę nie
mogę. Ale jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, proszę... daj mi trochę spokoju.
Wyrzuty sumienia i wstyd sprawiły, że Sam cofnął się. Tylko on wiedział, ile go to
kosztowało. Miał wrażenie, że ktoś wbił mu w serce tuzin ostrych noży.
Masz rację powiedział. Ja, hm, wrócę już do naprawiania płotu. Odwrócił się i
położył rękę na klamce. Tylko... Zrób to dla mnie i nie podnoś niczego ciężkiego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]