[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miedziany odór. Zawiesista ciemność.
Nie wyglądało to najgorzej.
Przeciwnie, zachęcająco.
Runął w zachęcającą ciemność. Tonął coraz głębiej, z dala od bólu, z dala od wszyst-
kiego.
John Patmore z zaciekawieniem przekartkował notatnik, który leżał otwarty obok
tablicy ouija na stole w jadalni. Kartki wypełniał schludny, damski charakter pisma,
prawdopodobnie Mary Bergen.
Spisała główne pytania i odpowiedzi związane ponoć ze sprawą, którą jak utrzy-
mywała prowadziła; w środku notesu jednakże znajdowała się strona zawierająca
tylko pięć pośpiesznie skreślonych słów: Mary! Walcz o swoje życie!
Ta sama informacja powtórzyła się pośrodku następnej strony. Potem na trzeciej.
Pod trzecim ostrzeżeniem znajdowało się więcej pytań i odpowiedzi:
Kiedy napisałam te ostrzeżenia?
Nie wiem.
Co chciałam przez to powiedzieć?
Nie wiem.
Kogo się obawiam?
Nie wiem, nie wiem, nie wiem!
Czy staję się szalona?
Może.
Gdzie mogę uciec?
Nigdzie.
Dziwne.
Zdenerwował się.
Po drugiej stronie tablicy ouija leżał inny notes. Patmore zaczął go przeglądać.
W-S-Z-Y-S-T-K-I-E-N-A-S-Z-E-D-N-I-W-C-Z-O-R-A-J-S-Z-E
WSZYSTKIE NASZE DNI WCZORAJSZE
P-I--K-N-E
PIKNE
P-O-W-I-E-T-R-Z-E-J-E-S-T-P-I--K-N-E
173
POWIETRZE JEST PIKNE
Spojrzał na tablicę, na szton, potem znów na notes. Przypomniał sobie, jak pracował
nad tablicą ze swoją matką, kiedy był małym chłopcem. Zaczął odczytywać co drugą li-
nijkę transkrypcji.
Kiedy skończył, pomyślał o Eryce Larsson i zdał sobie sprawę z tego, że pasowała
ona do opisu dziewczyny, której śmierć przewidziała Mary Bergen. Niechętnie przyznał
w duchu, że może jasnowidzka nie była wcale oszustką.
Holtzman!
Rudy Holtzman wrócił z odległego końca domu.
Nikogo tu nie ma.
Maks Bergen zamierza zabić królową parady łodzi.
Holtzman powiedział unosząc brwi ze zdziwienia:
Co? Jenny Canning?
Najwyrazniej Mary Bergen nie zdaje sobie sprawy, że mężczyzną, którego szuka,
jest jej mąż. Patmore spojrzał na zegarek. Możemy przybyć za pózno. Przebiegł
przez zabałaganiony korytarz i wybiegł przez drzwi frontowe.
Marie Sanzini.
Nazwisko przyszło Mary na myśl nie proszone.
Marie Sanzini.
Marie Sanzini była jedną z pielęgniarek zamordowanych w Anaheim. Nagle jej na-
zwisko stało się Mary znajome. Znała je, lecz nie wiedziała skąd. Marie. Marie Sanzini.
Nazwisko drażniło ją.
Zamknęła oczy i usiłowała zobaczyć twarz tej kobiety, ale bez powodzenia.
Przycisnęła guziczek zegarka.
19.33
%7ładnego sygnału od Lou.
Czy był to po prostu kolejny ślepy pościg?
Stojąc w absolutnej ciemności, Maks czuł się jak wewnątrz zamkniętej trumny.
Potem usłyszał, jak drzwi kawiarni otwierają się głośno na skrzypiących zawiasach,
i bardzo namacalny strach zastąpił uczucie klaustrofobii. Cicho przeszedł do sklepione-
go przejścia pod arkady. W ręku trzymał pistolet.
Z głębi korytarza służącego restauracji i sklepom z upominkami wyszedł czło-
wiek z latarką. Strumień światła skierował na podłogę przed sobą. Sam pogrążony był
w ciemności.
Nie mógł przyjść tu przez parking, pomyślał Maks. Lou nie użył klaksonu. Musiał się
prześlizgnąć między dwoma budynkami znajdującymi się w zachodniej części portu.
174
Maks zamierzał poczekać, aż zabójca zbliży się na odległość dwudziestu metrów, za-
nim nakaże mu się zatrzymać. Taka odległość zapewni mu bezpieczeństwo i pole ma-
newru. I jeśli znajdzie się dwadzieścia metrów od korytarza, pomyślał Maks, będę miał
czas, aby wypalić parę razy, zanim ten skurwiel zniknie z pola widzenia.
Jeszcze trzydzieści metrów.
Dwadzieścia.
Piętnaście.
Zabójca przemówił pierwszy zduszonym szeptem:
Maks?
Zaszokowany dzwiękiem własnego imienia Maks zrobił krok w ciemności i zapytał:
Kto tam?
Mężczyzna zbliżył się. Dwanaście metrów.
Kto tam? powtórzył Maks.
Znów wyrazny szept:
To ja. Lou.
Dziesięć metrów. Maks opuścił pistolet.
Lou? Na miłość boską, jest zaledwie parę minut po ustalonym czasie. Jeszcze nie
możemy rezygnować.
Kłopoty powiedział Lou szeptem.
Sześć metrów.
Jakie kłopoty? zapytał Maks. Co masz na myśli?
Trzy metry.
Nagle Maks zorientował się, że to nie Lou Pasternak.
Zabójca podniósł latarkę w stronę Maksa.
Oślepiony na moment Maks podniósł pistolet i pociągnął za spust. Raz. Drugi.
W wielkim pomieszczeniu o wysokim suficie strzały zabrzmiały niczym ogień armat-
ni.
Jednocześnie z eksplozją, a może nawet ułamek sekundy wcześniej, strumień światła
latarki zawirował w górze po prawej stronie.
Trafiłem go! pomyślał Maks.
Ale zanim skończył myśl, nóż, który zaatakował z ciemności, wbił się w niego ni-
czym ostrze łopaty, ogromne, obezwładniające, tak obezwładniające, że upuścił pisto-
let; czuł ból, jakiego jeszcze nigdy nie doznał, i zdał sobie sprawę, że zabójca poderwał
celowo latarkę, aby go zmylić, bo w rzeczywistości wcale nie został trafiony; nóż został
wyciągnięty z jego ciała, a potem znów mocno wbity głęboko w brzuch, i Maks pomy-
ślał o Mary, i o tym, jak bardzo ją zawiódł, i złapał głowę zabójcy w ciemności, uchwy-
cił garść krótkich włosów, ale wtedy bandaż spadł mu z palca, otworzyła się rana i znów
poczuł ból oderwany od wszystkich innych, i przeklął ostrą krawędz opony, i latarka
175
upadła na podłogę metr dalej, zakręciła się rzucając zwariowane cienie, a nóż wdarł
się w niego jeszcze raz, i usiłował złapać rękę trzymającą ten nóż, ale nie udało mu się,
i ostrze dopadło go po raz trzeci przeszywający ból i cofnął się, a napastnik podą-
żył za nim, ostrze ponownie naparło, tym razem wysoko w pierś. Zdał sobie sprawę, że
jedyną nadzieją na ocalenie było udawać martwego, więc upadł, twardo upadł, a męż-
czyzna przeszedł nad nim, i usłyszał jego szybki oddech, i leżał nieruchomo, i mężczy-
zna podszedł do latarki i wrócił, spojrzał na niego, stanął nad nim, kopnął go w żebra.
Chciał krzyknąć, ale się powstrzymał, nie ruszył się i nie oddychał, chociaż w środku
krzyczał o oddech, więc mężczyzna odwrócił się i poszedł w stronę schodów, a potem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]