[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym John
roześmiał się głośno.
- Nadal masz obsesję na punkcie tego wyścigu!
Wyciągnęła rękę i mocno szarpnęła go za ramię. Zachwiał
się i upadł wprost na nią. Aódka zakołysała się niebezpiecznie.
Kolano Johna uderzyło Rachel w biodro. Leżała na ławce z
nogami wystającymi za burtę, a John na niej. Nacisk jego ciała
sprawił, że Rachel wstrzymała oddech. Prosiaki w klatce
zaczęły głośno kwiczeć.
John wstał i pomógł jej się podnieść.
- Czyś ty zwariowała? - zapytał z udawanym gniewem. -
Wszyscy mogliśmy wylądować w wodzie!
- Warto było zaryzykować - oznajmiła, rozcierając
stłuczone biodro. - Byłeś za bardzo pewny z siebie.
- Potłukłaś się? - zaniepokoił się nagle, siadając obok niej.
Sięgnął ręką pod jej koszulę i przesunął po plecach. Rachel
stłumiła westchnienie. - Niestety - stwierdził, gładząc lekko jej
plecy. - Będziesz miała siniaki.
Rachel przymknęła oczy, nie myśląc o niczym. Miała
wrażenie, jakby te wszystkie lata nagle przestały ich dzielić i
znów byli w sobie zakochani.
- Dlaczego ode mnie odeszłaś, Rachel? - zapytał John
nagle.
Otworzyła oczy i spojrzała na jego twarz, ale na widok
malującego się na niej cierpienia szybko odwróciła wzrok.
- John, byłam bardzo młoda. Chciałam... czegoś innego.
- Czegoś innego niż teraz? Zawahała się.
- Ciągle przed czymś uciekamy w tym życiu, prawda? -
powiedziała wreszcie. - Gdziekolwiek rozpoczniemy coś od
nowa, po jakimś czasie znów trafiamy do punktu wyjścia.
- To nieprawda - usłyszała w odpowiedzi. - %7ładne z nas
nie jest w stanie wrócić do punktu wyjścia.
- Nie - zgodziła się cicho.
Kwik prosiąt przywołał ich do rzeczywistości. John zdjął
rękę z pleców Rachel i włączył silnik.
- Musimy ruszać - powiedział z rezygnacją, unikając jej
wzroku.
Myron Taylor czekał na nich przy Landers Road. Jego
samochód stał obok ciężarówki McClennonów. John
wyciągnął łódz na brzeg i jeden po drugim przeniósł prosiaki
na suchy ląd.
- Znów będzie padać - zauważył Myron lakonicznie. -
Prognoza pogody zapowiada mżawkę. To nie powinno
wpłynąć na poziom wody.
- Mam nadzieję, że nie - mruknął John.
Myron podziękował im i odjechał. Rachel spodziewała się,
że John załaduje łódz na przyczepę, ale on znów wsiadł do
niej i skierowali się w stronę głębszej wody.
Nie rozmawiali. Obydwoje obawiali się sprzeczki. Rachel
rozejrzała się dokoła i pomyślała z niedowierzaniem, że
jeszcze przed rokiem taka sytuacja wydawałaby jej się nie do
pomyślenia. Płynęła łódką z Johnem pośród surrealistycznego
pejzażu. Nie potrafiła powiedzieć, która z tych rzeczy wydaje
jej się bardziej niewiarygodna, powódz czy jego obecność.
Niebo pociemniało i zerwał się wiatr.
- Tam - powiedział John, wskazując coś ręką.
Nad wodą widać było głowę lisa. Zwierzę usiłowało
płynąć, ale najwidoczniej straciło orientację. John zbliżył się
powoli i wciągnął je do łodzi.
- Trzymaj go za łapy - polecił Rachel.
Lis usiłował się wyrwać, ale Rachel trzymała go mocno,
przemawiając do niego łagodnie. Podpłynęli pod kępę
krzaków, które wystawały z wody jak dziwne, zielone grzyby.
Aódz uderzyła o brzeg. John wszedł do wody, wyjął lisa z
ramion Rachel i wyniósł go dalej na suchy ląd. Zwierzę
próbowało odbiec, ale drżące łapy odmówiły mu
posłuszeństwa. Po chwili zebrało siły, podniosło się i zniknęło
im z oczu.
- Tam dalej już jest sucho - wyjaśnił John, rozglądając się.
- Wiesz, gdzie jesteśmy?
Potrząsnęła głową. W czasie powodzi krajobraz wydawał
się całkiem obcy.
- Zaraz za tym wzgórzem jest stary domek rybacki Jake'a.
Pamiętasz?
Przypomniała sobie i spłonęła rumieńcem. Kochali się tu
kiedyś w upalny letni dzień, gdy przyjechała do domu na
wakacje. Wybrali się na ryby, by móc porozmawiać
swobodnie, ale jak to zazwyczaj bywało, rozmowa zmieniła
się w coś innego.
- Powinienem tam zajrzeć - powiedział John. - Chcesz
pójść ze mną?
Zawahała się, ale po chwili skinęła głową. Wstała,
zamierzając wysiąść z łodzi, ale w tej samej chwili John
podszedł i wziął ją na ręce. Na widok zaskoczenia na jej
twarzy roześmiał się.
- Woda jest tu dość głęboka. Naleje ci się do butów.
. Postawił ją na ziemi. Zarumieniona, dopiero po chwili
puściła jego szyję.
- Musisz postarać się o odpowiedni ubiór, jeśli nadal
zechcesz pomagać przy umacnianiu wałów - dodał John. -
Potrzymaj linę.
Trzymała cumę do chwili, gdy łódz znalazła się na brzegu.
John wyjął linę z jej ręki i przywiązał motorówkę do kępy
zarośli.
- Chodz - powiedział.
Rachel poszła za nim na wzgórze. John musiał użyć całej
siły woli, żeby się nie odwrócić i nie spojrzeć na nią. Każdy
najlżejszy dotyk burzył jego wewnętrzne zapory i wzbudzał
pragnienie, by się z nią kochać.
Dotarli na szczyt. Zdyszaną Rachel znów zaczął męczyć
kaszel. John zatrzymał się i poczekał na nią.
- Ledwo się trzyma kupy - powiedział, wskazując chatę.
Rachel musiała mu przyznać rację. Niektóre dachówki już
dawno spadły na ziemię. Okna były brudne, a szyby
popękane. Ale mimo wszystko chata niewiele się zmieniła.
Był to właściwie szałas o spadzistym dachu, zbudowany z
drewnianych bali. Przed wejściowymi drzwiami znajdował się
niewielki ganek, na którym nadal leżała sterta drewna na
rozpałkę.
W powietrzu unosiła się mgła i zaczynał padać deszcz.
John spojrzał na niebo, - Prognoza pogody zapowiadała
przelotne opady - powiedział. - Wczoraj w nocy
podwyższyliśmy zaporę o pół metra, więc nie powinno się nic
stać. - Zwrócił spojrzenie na Rachel. - Muszę cię zawiezć w
jakieś suche miejsce, bo w końcu dostaniesz zapalenia płuc.
- Lubię stać na deszczu - odrzekła, unosząc twarz.
- Któregoś dnia będę musiał wymyślić jakiś sposób, żebyś
w końcu zaczęła mnie słuchać.
- Ze wszystkim sobie poradzisz - odrzekła. - John David
McClennon potrafi stawić czoło wszelkim żywiołom.
- Chciałbym, żeby tak było - odrzekł, uśmiechając się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]