[ Pobierz całość w formacie PDF ]
małej buntowniczki, rzucali na nią dyskretne, choć pełne obrzydzenia spo-
jrzenia.
Na szczęście, dokładniejsza obserwacja tatuaży wykazała, że w istocie są
to tylko rysunki, które z łatwością można zmyć.
Tymczasem zadowolona z siebie dziewczynka założyła bluzkę z
powrotem. Incydent ten zepsuł całe tak dobrze zapowiadające się popołudnie.
Nie poszli na obiad do restauracji i Emmet niezwłocznie wrócił do Nowego
Jorku po odwiezieniu kobiet do domu.
- 69 -
S
R
Piątkowe popołudnie Diana i Cissy spędziły, kupując balony i serpentyny
na wieczorne przyjęcie. Na drogach były korki, jak zwykle pod koniec lipca, i
kiedy wreszcie dotarły do domu. Diana odetchnęła z ulgą.
Jednak nie było jej dane długo odczuwać ulgę, gdyż okazało się, że David
niespodziewanie wrócił. Z początku ogarnęła ją fala radości, ale kiedy zdała
sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji jego powrotu, po radości nie było
śladu.
- O, rany! To wujek David! - krzyknęła Cissy. - Nie wiedziałam, że
dzisiaj wraca.
- Ja też nie. Ojej, przecież dzisiaj jest przyjęcie. Co my zrobimy?
- Może go zaprosimy?
- Cieszę się, że bawi cię moje kłopotliwe położenie.
- Dlaczego zaraz kłopotliwe? I czemu się pani tak denerwuje?
Diana rzuciła uczennicy zranione spojrzenie.
- Wiesz dobrze, że twój wuj nie jest entuzjastą przyjęć, zwłaszcza tych
urządzanych w Przystani nad Urwiskiem. Jak dowie się, kto jest inicjatorem,
dostanie ataku szału.
David przechodził przez dziedziniec, a towarzyszył mu jakiś mężczyzna z
aparatem fotograficznym i klipbordem do notowania.
- Nie wyobrażam sobie, aby można przyjęcie utrzymać w tajemnicy przed
nim.
- Ja też nie. - Westchnęła niepocieszona Diana.
- Diano, to jest pan Sloane, ekspert z agencji obrotu nieruchomościami -
wyjaśnił David, skoro tylko Diana wysiadła z samochodu. - Chciałby rzucić
okiem na twoje lokum. Nie masz chyba nic przeciwko temu?
Nawet gdyby miała, byłoby to bez znaczenia. Jak widać, tydzień poza
domem wymazał z pamięci Davida jej skromną osobę, a on sam odzyskał dawną
pewność siebie. Na próżno szukała na jego twarzy tego ciepła i humoru, które
odkryła w miniony weekend. Była wściekła na siebie, że poczuła się dotknięta i
- 70 -
S
R
rozczarowana z tego powodu. Czego się spodziewała? Przecież oboje
postanowili nie wracać do tego pocałunku, zapomnieć o tym, co zdarzyło się w
ubiegłą sobotę. David zachowywał się rozsądnie i ona powinna mieć dość oleju
w głowie, by pójść w jego ślady.
- Proszę bardzo - odrzekła z chłodną obojętnością.
- Aha, dzisiaj są urodziny Abbie i z tej okazji spotykamy się u mnie
dzisiaj wieczorem. Jeśli masz wolną chwilę, będziesz mile widziany.
Jego powściągliwe zachowanie natchnęło ją odwagą - a może to była
złość - aby stawić mu czoło.
- Niestety, jestem zajęty. Zabieram na kolację pana Sloane'a. Ale dziękuję
za zaproszenie.
Diany nie zmyliły gładkie słowa, każde było jakby skute lodem.
- Nie ma za co - odpowiedziała mu równie uprzejmie. - Proszę za mną,
panie Sloane.
Za kwadrans ósma zjawiła się Abbie z Jamesem.
- Po co taki kłopot! Z powodu głupich urodzin?! - protestowała staruszka
nieśmiało i bez przekonania. Widać było, że jest zadowolona. Dwie pokojówki
przyszły wcześniej i pomagały Dianie przygotować poncz.
Nalała pięć filiżanek i poczęstowała gości, jedną zatrzymując sobie.
- Wszystkiego najlepszego, Abbie - powiedziała, unosząc filiżankę.
Zanim jednak pociągnęła łyk, na schodach zadudniły kroki.
- Sto lat, sto lat! - zaśpiewał chór niezgranych głosów.
Na podeście schodów stała Cissy i młody człowiek. Abbie promieniała
radością. Cissy ucałowała ją serdecznie.
- To jest mój kolega z jachtklubu, Steven Clark. - Spojrzała na Dianę. -
Nie ma pani nic przeciwko temu, że go przyprowadziłam?
- Oczywiście, że nie. Witaj, Steven. Rozgość się, ale ostrzegam cię przed
tym ponczem, chyba że skończyłeś dwadzieścia jeden lat i masz strusi żołądek.
Niedługo potem pojawili się Emmet i Evelyn.
- 71 -
S
R
- Panienka Evelyn! - zdziwiła się Abbie. Diana przyniosła tacę z
drinkami.
- Dziękuję ci, że przyszłaś, Evelyn. To dla niej wielka niespodzianka i
radość.
- Wiesz, Diano, że za nic nie przepuściłabym takiej okazji. Całe wieki nikt
nie urządzał przyjęć w Przystani nad Urwiskiem. Jest wspaniale.
Nagle salon zrobił się za ciasny dla tylu osób, po prostu pękał w szwach!
Diana uśmiechnęła się. Przyjęcie zaczęło się rozkręcać. Potrzeba jeszcze trochę
muzyki!
Wszyscy bawili się znakomicie. Solenizantka otwierała prezenty i
cieszyła się każdym drobiazgiem. Potem opowiadała o przeszłości, o tym, jak w
czasie prohibicji przemytnicy alkoholu chowali się w piwnicach domu, o
strasznym huraganie w trzydziestym ósmym roku. Kiedy umilkła zmęczona,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]